PMK



Numer:
2003-10

 Spis treści

 

 O odpuście

Ks. Jacek Staniek SChr.

Odpust to darowanie wobec Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu pewnych określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa, Maryi i świętych.

Aby zrozumieć głębiej naukę leżącą u podstaw praktyki odpustów, trzeba przede wszystkim uprzytomnić sobie jasno, że grzech pociąga za sobą dwojaki skutek. Po pierwsze prowadzi do zerwania wspólnoty z Bogiem, a zatem do utraty życia wiecznego (kara wieczna; dotyczy grzechu śmiertelnego), z drugiej strony rani i zakłóca więź człowieka z Bogiem oraz życie człowieka i wspólnoty ludzkiej (kara doczesna). Obie te kary nie są w sposób jakby zewnętrzny narzucone przez Boga, lecz wynikają wewnętrznie z samej istoty samego grzechu. Z darowaniem winy grzechowej i przywróceniem wspólnoty z Bogiem wiąże się odpuszczenie kar wiecznych - dokonuje się to każdorazowo w sakramentalnej spowiedzi. Pozostają jednak nadal doczesne skutki grzechu, które musimy odpokutować albo na ziemi, albo w czyśćcu.

Chrześcijanin, który za pomocą łaski Bożej oczyszcza się i uświęca, nie pozostaje sam. Jest członkiem Ciała Chrystusowego. W Chrystusie wszyscy chrześcijanie są jedną wielką solidarną wspólnotą. Na tym wspólnotowym udziale w dobrach zbawienia, które wysłużył nam Jezus Chrystus, a dzięki Jego łasce także wszyscy święci, polega tzw. "skarbiec łask" czy "skarb Kościoła". Oczywiście skarbiec ten nie może być rozumiany w sensie czysto rzeczowym i materialnym, gdyż tym skarbcem jest przede wszystkim sam Chrystus w jedności ze swoim Ciałem, czyli Kościołem. Również owa "kara" nie może być rozumiana w potocznym znaczeniu tego słowa (tak jak np. sąd nakłada karę zewnętrzną na przestępcę), ale raczej jako immanentny efekt grzesznego postępowania. Ja zgrzeszyłem, w spowiedzi Bóg mi grzechy przebaczył, ale pewne negatywne skutki, pewne nieuporządkowania pozostały - i odpust to właśnie niweluje!

Możemy użyć tu pewnego porównania: człowiek grzesząc zachowuje się jak kwiat, który odwraca się od słońca, by żyć w ciemności. Przychodzi jednak opamiętanie - a więc nawrócenie - i kwiat znów jest zwrócony w pełni ku słońcu. Minie jednak jeszcze trochę czasu, zanim szkody wyrządzone przez to "odwrócenie się plecami", zostaną w pełni zniwelowane. I w takim kontekście Kościół przychodzi z pomocą tej "pokrzywionej roślinie".

Odpust realizuje się przez to, że Kościół, mocą udzielonej mu przez Chrystusa władzy związywania i rozwiązywania, wstawia się za poszczególnymi wiernymi i udziela im, ze skarbu zadośćuczynienia Chrystusa i świętych, pewnych dóbr na odpuszczenie kar doczesnych za grzechy.

W prawodawstwie kościelnym, jak i jego praktyce rozróżnia się dwa rodzaje odpustów: częściowe i zupełne. Jak sama nazwa wskazuje, odpust częściowy w części, natomiast odpust zupełny w całości uwalnia chrześcijanina od kary doczesnej należnej za grzechy. Uzyskując dany odpust (czy to częściowy, czy zupełny) możemy go ofiarować dla siebie lub za zmarłych. Oznacza to, iż nie można przekazywać odpustu przez siebie zyskanego innym żyjącym.

Ważnym wskazaniem jest także częstość zyskiwania odpustów. Odpust zupełny można uzyskać tylko raz w ciągu dnia (wyjątkiem jest tutaj znajdowanie się w obliczu śmierci - w takiej sytuacji można uzyskać taki odpust ponownie tego samego dnia), zaś częściowy więcej razy w ciągu tego samego dnia. W myśl nauki Kościoła odpustu nie uzyskuje się "automatycznie", ale określone jest to odpowiednimi warunkami podstawowymi: dotyczy osób ochrzczonych, wolność od kary ekskomuniki, stan łaski uświęcającej (przynajmniej pod koniec wypełniania przepisanych czynności), intencja uzyskania odpustu, wypełnienie nakazanych czynności (np. nawiedzenie cmentarza w pierwszych ośmiu dniach listopada, półgodzinne nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, półgodzinna lektura Biblii, itd.). Oprócz powyższych, istnieją jeszcze inne warunki, które także trzeba spełnić, by zyskać odpust zupełny. Zaliczamy do nich: sakramentalną spowiedź (jedna wystarcza do uzyskania wielu odpustów), komunię św., modlitwę w intencjach wyznaczonych przez Ojca świętego (np. Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu...) oraz wyzbycie się przywiązania do jakiegokolwiek (nawet najmniejszego) grzechu. Pamiętajmy, że odpusty (choć nie są czymś obowiązkowym) stanowią ogromny dar dla wspólnoty wierzących, z którego warto korzystać. Nie jest to jednak rodzaj "taryfy ulgowej" dla nas, gdyż i tak najważniejsze jest odpowiednie nastawienie człowieka, który pragnie się nawracać, dążyć konsekwentnie do świętości; istotna jest wewnętrzna dyspozycja serca i otwarcie się na Pana Boga... Tego Pana Boga, który nie jest policjantem, ale

MIŁOŚCIĄ

Wyżej opisane dobra, które proponuje nam Kościół, staną się także udziałem naszej Parafii poprzez uroczystość odpustową, którą chcemy obchodzić w tym roku

3. października.

Po wypełnieniu wyżej opisanych zwykłych warunków, oraz po odwiedzeniu naszego kościoła możemy dostąpić tej łaski.
Zapraszamy więc do wspólnej modlitwy w intencji naszej Misji i do korzystania z dobrodziejstw związanych z praktykami odpustowymi.

Ks. Proboszcz Ryszard Głowacki SChr.

 

 Różaniec

Ks. Tomasz Stroynowski

Powstanie różańca

Modlitwa różańcowa powstała w XII wieku, w trudnych czasach rozkwitu herezji albigensów. Warto tu nadmienić, że owi heretycy nie byli tylko ludźmi o odmiennych zapatrywaniach religijnych, jak to sobie dziś myślimy i jak, niestety, bywają pokazywani.katarzy, zwani Albigensomi (od miasta Albi, które było ich głównym centrum), odrzucali cały dorobek chrześcijańskiej kultury. W nauce katarów dominował skrajny pesymizm, wszystko, co jest naświecie uważali za złe, ponieważ - jak nauczali - świat materialny jest dziełem diabła. Albigensi zalecali więc całkowite wyrzeczenie się dóbr materialnych, zakazywali małżeństwa i posiadania potomstwa. Ideałem katara był człowiek, który wyrzekł się nie tylko dóbr materialnych, ale nawet jedzenia i picia, co oczywiście prowadziło do śmierci, ale umrzeć w ten sposób katarzy uważali za największe poświęcenie i nazywali takiego człowieka męczennikiem. (...)

Odpowiedzią na te herezje był ruch mniszy świętego Franciszka i świętego Dominika. Fałszywie pojętemu ubóstwu katarów, głoszonemu z pogardy dla materii i ze strachu przed potępieniem, franciszkanie i dominikanie przeciwstawili pełną akceptacji dla świata materialnego katolicką naukę o ubóstwie, polegającą na wolności wobec dóbr tego świata. To właśnie podczas misji świętego Dominika narodziła się modlitwa różańcowa. Podczas jednej z wypraw pomimo żarliwości, postów i modlitw występowała bardzo nikła owocność. Św. Dominik modlił się, skarżąc się że jego starania nie przynoszą owoców, wówczas zjawiła się Matka Boża i poleciła, aby nie tylko głosił kazania, lecz połączył je z odmawianiem Psałterza NMP, czyli modlitwy złożonej ze 150 "Zdrowaś" ( tyle jest Psalmów w Piśmie św.) i 15 "Ojcze nasz". Dominik posłuchał Maryi, głosił słowo i przeplatał je rozważaniem połączonym z odmawianiem różańca.

Nazwa

Nazwa różaniec wywodzi się od świętego Dominika i z romantyzmu średniowiecza. Było wówczas powszechnym zwyczajem dopatrywać się związków między światem materialnym a duchowym. Świat stworzony uważano za księgę opowiadającą o Bogu, w przyrodzie dopatrywano się znaków rzeczywistości duchowych. Uprzywilejowane pod tym względem były kwiaty. Osobom ukochanym nadawano nazwy kwiatów np. Viola czyli fiołek, cechy ludzi określano przez porównanie do kwiatów, np. czystość - sambolizowała lilia lub róża; ofiarowywano kwiaty Bogu i ukochanym, praktyki pobożne też traktowano jako Kwiaty duchowe. Odmawianie Psałterza NMP porównywano do ofiarowania Matce Bożej 150 róż, dlatego tę modlitwę nazwano wieńcem z róż czyli różańcem.

Owoce różańca

Modlitwa różańcowa jest niezwykle skuteczna. Okazała się wspaniałą bronią przeciw błędom herezji. Po włączeniu jej do praktyki kaznodziejskiej Dominik zaczyna odnosić wielkie sukcesy w walce z herezją. Wypada tu wyjaśnić na czym polegały misje świętego.

Dominik i jego towarzysze wędrowali od miejscowości do miejscowości ucząc podstawowaych prawd wiary katolickiej (...). kazania - nauki były złożone z kilku części i oczywiście nie tak krótkie jak to ma miejsce obecnie podczas mszy św. Różaniec Dominika polegał na tym, że po każdej części kazania ludzie modlili się wspólnie i rozważali usłyszane treści. Wspólna modlitwa okazała się konieczną pomocą dla łaski Bożej do przyjęcia głoszonej Prawdy. Różaniec jednak to nie tylko skuteczny oręż w walce z błędami, ale również wielka obrona przeciw wrogom wiary.

Kiedy w XVIw. Europa stanęła przed niebezpieczeństwem podboju muzułmańskiego Papież Pius V wezwał wszystkich katolików do modlitwy różańcowej. 7 października 1571r. w okolicach Lepanto spotkały się ze sobą flota turecka i chrześcijańska. Bitwa skończyła się wielkim zwycięstwem katolików, zatrzymała inwazję tureckich muzułmanów na Europę, a na pamiątkę tego zwycięstwa Papież ustanowił

7. października
Świętem Matki Bożej Różańcowej

Podobnej obrony doznała Portugalia, która przejęła się orędziem z Fatimy i była jedynym krajem Europy, który nie doznał cierpień II wojny światowej.
Różaniec stał się także bronią w obaleniu dyktatora Marcosa na Filipinach.

 Legenda o mnichu i wieńcu z róż

W pewnym mieście żył uczeń, któremu stworzono wszelkie warunki do uczenia się. Jednakże lenistwo i brak zainteresowania sprawiły, że mimo surowej nauczycielskiej chłosty nie nauczył się niczego. Miał tylko w głowie światowe zachcianki. Przy całym swoim zepsuciu przyswoił sobie jednak i zachował chwalebny zwyczaj, aby na cześć Najświętszej Maryi Panny wić każdego dnia wieniec na Jej statuę i zdobić nimi Jej głowę. Jeśli, na przykład w śnieżną zimę, nie znajdował kwiatów, szukał tak długo i odgrzebywał śnieg, aż znalazł dość zieleni, aby uwić wianek.
Idzie do swej figury, naszej Pani Maryi, ziele natnie, wieniec włoży i na głowę Maryi założy:

Pani, mało dobrego we mnie, ale każdego dnia niech tyle zrobię - wianek uwiję Tobie

I oto zdarzyło się, że odczuł w sobie poruszenie łaski i chęć wstąpienia do klasztoru. Wszyscy najbliżsi i przyjaciele doradzali mu to i pomogli, aby został przyjęty przez szarych mnichów - cystersów. Żył tam, jak inni, według ścisłej reguły, ku swemu zadowoleniu. Aż jednego dnia przechodził koło statuy Najświętszej Panienki i przypomniał sobie tak miły niegdyś, a teraz zaniechany zwyczaj. Życie klasztorne bowiem nie pozwalało szukać codziennie potrzebnych kwiatów i zieleni dla wicia wieńca. Zasmuciło go to tak bardzo, że już myślał, aby opuścić klasztor. Jednakże pewien stary mnich, któremu zawierzył swoją troskę, wskazał mu sposób, aby mógł codziennie uwijać i nakładać Matce Bożej wieniec o wiele milszy niż można to uczynić z kwiecia i zieleni.

Jeśli chcesz życiem nowym cieszyć Maryję Królową, ze szlachetnych czynów wianek w każdy dzień niech dostanie. Wplataj weń słowa chwały, ślubuj i bądź w tym stały, że do końca już dni swoich, gdy reguła ci pozwoli, po pięćdziesiąt Zdrowaś Maryjo codziennie odmawiać będziesz. To już będzie cały wieniec, który Ona bardziej ceni niźli lilie, niźli róże.

Młody mnich z radością przyjął zwyczaj poświęcenia Matce Bożej codziennie - zamiast wieńca z kwiatów czy zieleni - pięćdziesięciu "Zdrowaś". I błogosławieństwo Boże nie każe na siebie długo czekać, bo wzrasta w cnocie i dzielności, i zyskuje uznanie wśród współbraci.

Tak dalece, że pewnego dnia otrzymuje od opata polecenie podróży w sprawach zakonu. Po drodze zsiada z konia na leśnej polanie, całej w przepychu lata, aby zmówić swoje Pięćdziesiąt "Zdrowaś". Dwóch rozbójników upatrzyło sobie jego konia i skrycie podążało za nim, aby w zaroślach i przy sprzyjającej okazji go obrabować.

Kiedy mnich zaczął się modlić, zbójcy ujrzeli szlachetną panią, która zrywała z jego ust jedną różę po drugiej, układała je w jeden wspaniały wieniec z pięćdziesięciu róż, po czym włożyła je sobie na głowę i znikła.

Gdy zbójcy napadli na mnicha, by zabrać mu konia, chcieli się dowiedzieć, kim była ta piękna pani. Mnich nic jednak o niej nie wiedział, ponieważ tylko oni sami widzieli tę cudowną postać. W końcu pojął, co się stało, że to Najświętsza Maryja Królowa dała mu ten znak. Pełen radości, oddał chwałę i Jej i Bogu. Potem wyjaśnił wszystko zbójcom i głosił im łaskę Chrystusa, która stała się jego udziałem i wyrwała go z grzechu, podobnie jak teraz winna i ich nawrócić.

Na te słowa i przez ten cudowny znak zbójcy zastanowili się nad sobą i ogarnięci skruchą nawrócili się. Towarzyszyli mnichowi do klasztoru i sami stali się dobrymi i pobożnymi braćmi.

 

16. października będziemy obchodzili niecodzienną uroczystość 25-lecia papieskiego pontyfikatu. Jest to dla nas, Polaków, szczególnie ważna uroczystość, bo to "Naszemu Papieżowi" dane jest zasiadać na Stolicy Piotrowej przez tak długi okres. Przypomnijmy sobie jak wyglądało konklawe, na którym właśnie Karol Wojtyła, jak sam o sobie powiedział "przybysz z dalekiego kraju", został wybrany Głową Kościoła rzymskokatolickiego 25 lat temu - 16. października 1978 roku.

Tad Szulc

 Jak to się stało?

Fragmenty książki "Jan Paweł II"

Jeśli nawet Karol Wojtyła miał jakieś przeczucia co do swojej przyszłości, kiedy na początku października przyjechał do Rzymu na drugie już w 1978 roku konklawe, to nie dał tego po sobie poznać.(...)
Stu jedenastu kardynałów zebranych w Rzymie na konklawe stanęło wobec dwóch zasadniczych problemów. Jednym z nich było ustalenie, czy istnieje odpowiedni kandydat Włoch, którego wybór pozwoliłby podtrzymać wielowiekową tradycję papieży Włochów, drugim - zdecydowanie, czy Kościół, po raz pierwszy od 456 lat, od czasów Hadriana VI, Holendra z Utrechtu, wybranego w 1522 roku i zasiadającego na tronie papieskim zaledwie przez rok, jest gotów zaakceptować papieża nie-Włocha.(...)

W piątek rano 13. października kardynałowie zebrali się w Watykanie, by losować cele w Kaplicy Sykstyńskiej, które zajmą w czasie trwania konklawe. Według prawa kanonicznego mieli przebywać w odosobnieniu i zamknięciu, dopóki nie wybiorą papieża. Nie wolno im się było kontaktować ze światem zewnętrznym - nawet okna ich cel zabito gwoździami - i mogli się porozumiewać tylko między sobą. Wojtyła wylosował celę nr 91. W kilka minut później otrzymał wiadomość, że jego przyjaciel ks. bp. Deskur dostał wylewu i jest sparaliżowany. (...)

W sobotę 14. października, jadąc do Kaplicy Sykstyńskiej na rozpoczęcie konklawe, po raz kolejny wstąpił do polikliniki Gemellego, żeby odwiedzić chorego. (...) Ze szpitala polski zakonnik, kierowca Wojtyły, zawiózł go prosto do Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie kardynał ledwie zdążył zostawić w celi swoją zniszczoną walizeczkę, zanim kardynał Carlo Confalonieri, osiemdziesięciopięcioletni dziekan Kolegium Kardynałów, otworzył konklawe. Wojtyła odnalazł swoje miejsce w pobliżu ołtarza po lewej stronie kaplicy, w drugim z rzędów. tuż za kardynałem Königiem (uczestnicy konklawe siedzą według starszeństwa), właśnie w chwili, kiedy członkowie Kolegium wstawali, by zaintonować Veni Creator.

Kardynałowie pozostają zamknięci na czas konklawe na terenie Kaplicy Sykstyńskiej dla utrzymania w całkowitej tajemnicy tego, co dzieje się wewnątrz - świat nie może się dowiedzieć, jak dochodzi do podjęcia decyzji - i ustrzeżenia uczestników obrad przed wszelkimi wpływami zewnętrznymi. Śpią i jedzą w obrębie kaplicy, odbywają poranne i popołudniowe sesje poświęcane wygłaszaniu przemówień i głosowaniom ( zwykle przypadają dwa głosowania na sesję ) i spędzają czas pomiędzy posiłkami i posiedzeniami plenarnymi na konsultacjach, wymianie informacji i dyskusjach. (...)

W niedzielę, 15.października o siódmej rano kardynałowie koncelebrowali mszę i rozpoczęli pierwszy dzień obrad. Po obu stronach ołtarza umieszczono na specjalnych podwyższeniach po dwa rzędy krzeseł, w których kardynałowie siedzieli zwróceni do siebie twarzami, a bokiem do ołtarza. Każde krzesło było wyposażone w pulpit z piórem i notatnikiem. Uczestnicy konklawe mieli napisać na kartce nazwisko wybranego przez siebie kandydata i po dwukrotnym sprawdzeniu wrzucić do urny. Następnie wszystkie nazwiska na kartkach były głośno odczytywane, jedno po drugim, przz trzech kardynałów z komisji rewizyjnej, pod nadzorem trzech innych kardynałów aby uczestnicy konklawe mogli je sobie zapisać i wiedzieć jak układa się stosunek głosów. (...)

Kiedy kolejne głosowanie nie wyłaniało zwycięzcy - a w niedzielę zdarzyło się to czterokrotnie - z komina wystającego z narożnego okna po lewej stronie Kaplicy Sykstyńskiej buchał czarny dym. W ten uświęcony tradycją sposób zawiadamiano zebrany na placu Świętego Piotra tłum, że nowy papież nie został wybrany. Biały dym oznaczać miał dokonanie wyboru papieża - i tego znaku tłum oczekiwał z wielką niecierpliwością.

Dym ten jest produktem spalania wilgotnego siana w specjalnym piecu,znajdującym się w lewym rogu Kaplicy za wysokim przepierzeniem. Przeprowadzany rurą do szóstego okna, trafia do komina, a stamtąd w powietrze, jako sygnał dla oczekujących na placu wiernych. Specjalne dodatki chemiczne do siana. (...)
W poniedziałek 16. października, po dwóch porannych turach głosowania w dalszym ciągu nie było papieża i raz jeszcze, ku rozczarowaniu tłumów wiernych zgromadzonych na placu Świętego Piotra, poszedł w niebo z komina Kaplicy sykstyńskiej czarny dym.

Po godzinie 17.00 kardynał Villot - sekretarz stanu i przewodniczący konklawe - zarządził ósmą turę głosowania. (...)
Gdy odczytywano głosy, uczestnicy konklawe zapisywali wyniki w swoich notatnikach. König, który siedział przed Wojtyłą, wspomina:

"Kiedy liczba głosów oddanych na niego osiągnęła połowę wymaganych, Wojtyła odrzucił pióro i wyprostował się na krześle. Był czerwony na twarzy. A potem ujął głowę w dłonie. Odniosłem wrażenie, że jest całkowicie oszołomiony. Potem padła ostateczna liczba głosów. Dwie trzecie plus jeden... Kiedy wojtyła usłyszał, że uzyskał dziewięćdziesiąt cztery głosy - nie poparło go tylko siedemnastu kardynałów - pochylił się nad swoim pulpitem i zaczął coś szybko pisać."

O 18.18. kardynał Villot ogłosił, że papieżem Kościoła rzymskokatolickiego został Karol Wojtyła z Krakowa, a następnie podszedł do niego i zapytał po łacinie:

"Czy zgadzasz się?"

Wojtyła nie wahał się ani chwili.

"Taka jest wola Boża - zgadzam się"

Rozległy się oklaski. Na tyłach kaplicy piec wypuścił w niebo pióropusz białego dymu. Oznajmił on światu, że został wybrany nowy papież, ale jego nazwisko w dalszym ciągu pozostawało nieznane. Nad czekającymi w napięciu na placu Świętego Piotra zapadła noc.

Przybierając imię Jana Pawła II, Karol Wojtyła został 263. następcą św. Piotra i 264. Papieżem Kościoła rzymskokatolickiego, najliczebniejszej i najstarszej organizacji kościelnej na świecie.

Jako papież został także Biskupem Rzymu,Wikariuszem Jezusa Chrystusa, Następcą św. Piotra, Księciem Apostołów, Pontifex Maximus, w którego rękach spoczywa najwyższa władza sądownicza nad Kościołem, Patiarchą Zachodu, Prymasem Włoch, Arcybiskupem Metropolitą Prowincji Rzymskiej, głową Państwa Watykańskiego i Sługą Sług Bożych. Miało się odtąd mówić o nim "Jego Świątobliwość Papież" albo mniej oficjalnie "Ojciec Święty".

W wieku 58 lat wysportowany polski kardynał, mający prawie 180 cm wzrostu zaostał najmłodszym papieżem od 1846 roku i pierwszym papieżem cudzoziemcem od roku 1523. Jan Paweł II nie zwlekał z pokazaniem kardynałom, a wkrótce całemu światu, że jako głowa Kościoła zamierza być zupełnie innyniż jego poprzednicy.

Zaraz po tym, jak kardynał Wojtyła przyjął godność papieską, przeszedł do małego pokoju, by przebrać się w papieskie szaty (na stelażach wisiały przygotowane trzy rozmiary szat: małe, średnie i duże - w zależności od tego, jakiej postury okazałby się nowo wybrany papież). W kaplicy czekał już na niego ustawiony przed ołtarzem fotel, na którym miał zgodnie z tradycją zasiąść, by przyjąć od kardynałów przysięgę wierności. Kiedy mistrz ceremonii zaprosią go, żeby usiadł, Wojtyła odpowiedział:

"Nie, ja przyjmę swoich braci na stojąco...".

Kardynałowie podchodzili do niego jeden po drugim, a on obejmował ich stojąc. (...)
Uroczystość w kaplicy trwała blisko godzinę. W tym czasie spalono kartki z głosowania, by zapewnić wieczną tajemnicę wyborów. Następnie Wojtyła poprowadził procesję papieską do Loggii, centralnego balkonu wychodzącego na wielki, ciemny o tej porze plac wypełniony tłumem 200tys. Wiernych. Kiedy o 18.44 na fasadzie bazyliki zapłonął krzyż, a na plac przy dźwiękach orkiestry wmaszerowała Gwardia Szwajcarska, kiedy załopotała wielka flaga papieska, na balkonie jako pierwszy ukazał się kardynał Felici i zawołał:

"Oznajmiam wam radosną nowinę (...) Mamy Papieża! - Habemus Papam!"

Gdy przebrzmiały pierwsze ryki tłumów, Felici obwieścił nazwisko nowego papieża:

Carolum Sanctae Romanae Esslesiae Cardinalem Wojtyła... Ioannem Paulum Secundum!

Na placu Świętego Piotra zaległa cisza. Wojtyła był postacią zupełnie nieznaną dla wielojęzycznego tłumu. Ludzie patrzyli na siebie pytająco zastanawiając się, kto to taki ten Wojtyła? Afrykańczyk? Wreszcie ktoś powiedział : "to Polak!"
Jan Paweł II, w czerwonym ornacie włożonym na białą szatę, z papieskim krzyżem na piersiach i z szerokim uśmiechem na twarzy, wystąpił do przodu, by udzielić po raz pierwszy błogosławieństwa Urbi et Orbi. Była godzina 19.20. najpierw jednak, odstępując od zwyczaju, zwrócił się po włosku do tłumu:

"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Najdrożsi bracia i siostry, wciąż jeszcze jesteśmy zasmuceni po śmierci naszego ukochanego Jana Pawła I. Ale najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji (...) Nie wiem, czy będę potrafił wypowiedzieć się jasno w waszym - naszym - włoskim języku. Jeśli popełnię jakieś błędy, będziecie mnie poprawiali. Tak więc przedstawiam się wam wszystkim i proszę, abyśmy wyznali naszą wspólną wiarę, naszą nadzieję, naszą ufność w Matkę Chrystusa i Kościoła i abyśmy razem od nowa ruszyli wspólną drogą historii i Kościoła z pomocą Boga i z pomocą ludzi."

Przemówienie Jana Pawła II było prośbą o zaakcaptowanie go jako papieża we Włoszech, a zarazem świadectwem, że on sam tę godność przyjmuje. Wojtyła napisał je w Kaplicy Sykstyńskiej zaraz po tym, gdy dowiedział się, że liczba oddanych na niego głosów przekroczyła 75. Miał się zresztą wkrótce przekonać, ża zarówno Włochy jak i cały świat zaakceptują go bardzo szybko i łatwo. Nowy papież natychmiast również zmienił swoją osobowością oblicze Kościoła i Kurii Rzymskiej.

 Coś dla zbieraczy... i nie tylko

Z okazji jubileuszu pontyfikatu papieskiego Poczta Polska wydała dwie nowości.
Pierwszą z nich jest seria 25 znaczków wydanych w formie ozdobnego arkusika przedstawiających zdjęcia, które "(...)tworzą rodzaj kroniki filatelistycznej, gdyż każde z nich dokumentuje wydarzenia z kolejnych lat pontyfikatu Jana Pawła II (...)":

16.10.1978 - wybór Karola Wojtyły na Papieża - początek pontyfikatu;
02.06.1979 - pierwsza pielgrzymka do Polski;
31.05.1980 - wizyta we Francji;
13.05.1981 - zamach na papieża na placu Świętego Piotra
w Rzymie;
13.06.1982 - wizyta w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej;
25.03.1983 - otwarcie Drzwi Świętych - rozpoczęcie Roku Świętego Odkupienia;
02.06.1984 - spotkanie z Prezydentem Republiki Włoskiej w dniu święta narodowego Włoch;
30.-31.03.1985 - spotkanie Ojca Świętego z młodzieżą w Rzymie - ustanowienie Międzynarodowego Dnia Młodzieży;
13.04.1986 - pierwsza wizyta Głowy Kościoła rzymskokatolickiego w świątyni judaistycznej;
06.06.1987 - inauguracja Roku Maryjnego;
8.-11.10.1988 - wizyta w instytucjach Wspólnoty Europejskiej w Strasburgu;
1.12.1989 - spotkanie z przewodniczącym Rady Najwyższej ZSRR, Michaiłem Gorbaczowem;
28.01.1990 - odwiedziny chorych na trąd w Gwinei - Bissau;
28.11.-14.12.1991 - Specjalny Synod Biskupów poświęcony sprawom Europy;
7.12.1992 - prezentacja nowego Katechizmu Kościoła Katolickiego;
10.01.1993 - wizyta w Asyżu, gdzie Jan Paweł II modlił się o pokój na Bałkanach;
08.04.1994 - Msza święta w odnowionej Kaplicy Sykstyńskiej;
05.10.1995 - papież w ONZ;
21.-23.06.1996 - pierwsza wizyta w Niemczech po ich zjednoczeniu;
12.-13.04.1997 - wizyta w Sarajewie;
21.-26.01.1998 - papież w towarzystwie Fidela Castro w czasie wizyty na Kubie;
24.12.1999 - otwarcie Drzwi Świętych - rozpoczęcie Świętego Jubileuszu;
15.-20. 08.2000 - Światowy Dzień Młodzieży w Rzymie;
06.01.2001 - zamknięcie drzwi ćwiętych - zakożczenie Roku Świętego Jubileuszu;
14.11.2002 - Jan Paweł II jako pierwszy papież złożył wizytę w parlamencie włoskim;
Jeszcze większą atrakcją, nie tylko dla filatelistów jest kolejna edycja Poczty Polskiej:

Srebrny znaczek z wizerunkiem Papieza Jana Pawła II.

Znaczek jest wydany na srebrnej folii, próba srebra 925/1000, jako znaczek samoprzylepny; w nakładzie 360 tys. sztuk.
Powstał we współpracy Poczty Polskiej z Pocztą Watykańską. Ukazał się w Polsce o nominale 10 zł i w Watykanie o nominale - € 2,58.
Wyjątkowa forma wydawnicza znaczka nawiązuje do srebrnego jubileuszu pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II

 Ciągle to samo...?

Paweł Milcarek

W naszych modlitwach ciągle wracamy do tego samego. Te same są nawet słowa, zwłaszcza w Różańcu. Dlaczego tak jest, skoro na pierwszy rzut oka, wcale nie wygląda to atrakcyjnie?

Znany jest dowcip o człowieku, który na propozycję pójścia do teatru odparł grzecznie: "Dziękuję, już tam byłem". Nie wyobrażał sobie, że do teatru można chodzić wielokrotnie i nie mieć dość. Nie widział sensu w powtarzaniu tych wizyt, wydawało mu się pewnie, że za każdym razem jest tak samo - nudno i niezrozumiale. Ale nie o teatr tu chodzi. Przypominam sobie - ze wstydem, ale i z uśmiechem - że gdy jako mały chłopiec szedłem z ojcem na Mszę świętą, wygłosiłem buntowniczą przemowę, bo w kościele "co tydzień jest to samo" (właściwym powodem buntu była niemożliwość oglądania teleranka, nadawanego na złość w porze porannej Mszy). Uznałem więc, że uczestniczenie w czymś, co się powtarza nie ma sensu. Raz wystarczy. Raz na jakiś czas. Dziecinada!
Problem jest dla nas ważny. Różaniec przecież polega na powtarzaniu. Tam ciągle i ciągle mówi się niemal te same słowa. Wielu ludziom właśnie to nie podoba się w Różańcu. Czy to poważne tak nieustannie powtarzać najprostrze modlitwy?

To zależy, o jakie powtarzanie chodzi. Na przykład powtarzamy uderzenia młotkiem, gdy chcemy wbić gwóźdź w ścianę; powtarzamy lekcje, gdy chcemy zapamiętać potrzebne formuły. Coś z tego jest w Różańcu: nie wystarczy raz lub dwa razy powtórzyć natchnioną modlitwę, aby pojąć jej treść. Poza tym powtarzamy jakieś słowa, gdy chcemy kogoś zapewnić, że traktujemy go poważnie. Tak właśnie jest w naszej modlitwie: chcemy zaznaczyć, że prosimy o coś świadomie i usilnie. Powtarzamy również nasze prośby, gdy to o co prosimy, jest nam stale potrzebne ( dlatego pana, który codziennie prosi w kiosku o gazetę, wcale nie męczy powtarzanie słów: "Gazetę proszę!"). Tak jest też z modlitwą różańcową. Nasze życie jest pełne powtórzeń, a Różaniec wcale się tu nie wyróżnia!

Zgoda, ale to jeszcze nie wszystko. Do tej pory mówiliśmy o takim powtarzaniu, które ma nam coś dać. Powtarzamy więc dopóty, dopóki nie uzyskamy czegoś: odkładamy młotek, gdy wbijemy gwóźdź; uczeń przestaje powtarzać, gdy umie lekcje na pamięć; przestajemy prosić, gdy otrzymamy; przestajemy powtarzać zapewnienia, gdy stwierdzimy, że nam zaufano... A w modlitwie jest inaczej: powtarzanie słów jest tu sposobem zbliżania się do tego, co one oznaczają. W Różańcu prośby - z których złożona jest Modlitwa Pańska - nie zajmują pierwszego miejsca. Jest ono zarezerwowane dla bezinteresownych słów Pozdrowienia Anielskiego, do których dołączamy oczywiście także prośbę o wstawiennictwo. Zresztą istotą Różańca - tak jak istotą każdej prawdziwej modlitwy - nie jest załatwienie czegoś, ale trwanie w czymś. Trwanie w Obecności.

Jesteśmy ludźmi. Nużą nas słowa i gesty powtarzane często, regularnie - ale tylko wtedy, gdy oczekujemy czegoś od nich samych. W sprawach Bożych powtarzanie słów i gestów jest niezbędne, jednak nie chodzi o same te słowa i gesty, lecz o rzeczywistości, do których one kierują. W naszym stosunku do Mszy świętej, Biblii czy Różańca może więc pojawić się dziwna mieszanka znużenia i tęsknoty: znużenia tym, co ludzkie i ograniczone, tęsknoty za tym, co Boskie i wieczne. Tęsknota będzie ciągnęła, znużenie będzie odpychało. Jednak nasz rozwój nie będzie polegał na odrzucaniu powtarzanych formuł (obrzędów Liturgii, słów Pisma, modlitwy Różańca), lecz na odkrywaniu w nich tego, co budzi nieustanną tęsknotę. Zresztą nie tyle w nich, co przez nie. Doskonałość świętych nie polegała na lekceważeniu drugorzędnych form: oni kochali najdrobniejsze szczegóły liturgicznych ceremonii przepisanych przez Kościół (św. Teresa zapewnia, że za każdy oddałaby życie!), uczyli się na pamięć słów Pisma Świętego. Było to możliwe tylko dlatego, że te ceremonie i słowa były dla nich jak rąbek szaty Jezusowej, za który chwyciła chora niewiasta: szata była ważna, bo niezwykle ważna była ubrana w nią Osoba! Święci nie chcieli Jezusa pozbawić szat (z szat obdarli Go oprawcy). A więc i my nie szukajmy spotkania z Bogiem poza słowami i gestami. Gdy nas nużą, nie bójmy się i nie denerwujmy. Spokojnie recytujmy słowa nasycone blaskiem z nieba.

Są dwie kategorie ludzi, którzy w ogóle nie skarżą się na znużenie powtarzaniem Zdrowasiek: święci (już o nich wspomniałem) i ludzie znajdujący się w niebezpieczeństwie. Pierwszymi kieruje dojrzała miłość, drugimi - zwykła bojaźń. Różnica jest zasadnicza, a przecież i jedni, i drudzy doświadczają czegoś podobnego: po prostu mówią do Kogoś.

Różaniec 11/2001