PMK



Numer:
2004-10

 Spis treści

1. Paternosterer - wyrabiający różańce
2. Święty paradoks
3. Historia pewnego krzyża
4. Czy można dzielić się Ofiarą Mszy Świętej?
5. Kardynał August Hlond - prekursor odrodzenia narodowego
6. Kazański Cud
7. Do Matki Bożej z Kazania

Paternosterer - wyrabiający różańce

Ks. Teodor Puszcz

Nazwa zawodu Paternosterer wywodzi się z łacińskiego pojęcia Pater noster (Ojcze nasz).

W Średniowiedzu mianem Paternoster oznaczano sznur pereł, służący do praktyk modlitewnych, podobny do współczesnego różańca. Poszczególne modlitwy, obok Ojcze nasz przede wszystkim psalmy, odliczano na perełkach tego sznurka. Liczba pereł mogła się zmieniać, od 10 do 150 - liczby odpowiadającej psalmom biblijnym. Podczas gdy drogocenne Paternoster wykonane były z korala czy srebra, to najczęściej perły wykowywano z kości. Posługiwano się do tego kośćmi woła lub konia, które wygotowywano i oczyszczano oraz rozdzielano na kostki. Z tych przygotowanych kawałków można było za pomocą specjalnego urządzenia wykonać okrągłe perły. Wykonywanie takich pereł zostało przedstawione na kolorycie tzw. Hausbuch der Mendelschen Zwölfbrüderstiftung w Nürnberg (ok. 1425). Urządzenie takie składało się głównie z wiertła na uchwycie, które poruszane było za pomocą łuku. Cięciwa łuku była owinięta na trzonku trzymającym wiertło, który się obracał podczas poruszania łukiem tam i z powrotem. Wiertło jest tak wykonane, żeby wytwarzało półkule w górnej części kostki. W drugim etapie obracano tę kostkę i obrabiano z drugiej strony. Tak powstawała pełna kula. Gdy kostka wystarczająco już została obrobiona, spadała jako gotowa kulka do naczynia u dołu urządzenia. Taraz trzeba było tylko przewiercić tę kulkę i nadziać na nitkę. Taką samą metodą obrabiano twarde drewno. Drogocenne Paternoster wykonywano w dużych ilościach również z bursztynu. Producentów takich Paternoster można było zlokalizować np. w Lübeck.

Święty paradoks

Ks. Tomasz Słomiński

To nie ze względu na czystość i łaskawość Maryi mógł przyjść na świat Chrystus, ale to ze względu na Niego świat potrzebował takiej kobiety jak Dziewica z Nazaretu

O mojej pobożności maryjnej można by powiedzieć, że jest ona "pobożnością inaczej". Nie modlę się do Maryi, ale modlę się z Maryją. Nie mówię: "daj mi" czy "módl się za mną". Oczywiście mówię też: "módl się za nami", bo nie tylko o swoje proszę. Robię tak i gdy sam się modlę, i gdy przewodniczę modlitwie parafialnej.

Słowem, nie widzę w Niej monarchini i bogini. Uznawanie Jej za boginię, która coś daje, kłóciłoby się z wyznawaną przeze mnie wiarą w Jezusa Chrystusa, Pana i Zbawiciela. Przecież maryjne święta są ustawione ze względu na Jej Syna: Niepokalane Poczęcie, Jej narodzenie i wniebowzięcie... To nie ze względu na czystość i łaskawość Maryi mógł przyjść na świat Chrystus, ale to ze względu na Niego świat potrzebował takiej kobiety jak Dziewica z Nazaretu. Ku Niemu wszystko zmierza i od Niego wszystko bierze początek: ty i ja , i wszyscy. A jesteśmy w niezłym towarzystwie, bo także Jego Matka od Niego bierze początek, choć nosiła Go w sobie i wydała na świat. Święty paradoks!

Co mnie w Niej zachwyca? Jedno - zasłuchanie w Boże słowo. Ona jest tą, która słuchała słowa, rozważała je i zachowywała w swoim sercu. I kiedy czekała na Syna, gdy Ten nauczał, a uczniowie Jezusa o tym poinformowali, to Ona taka wsłuchana już była. Gdy inni jeszcze tego potrzebowali, Ona już przyjęła słowo i żyła nim. To z faktu bycia człowiekiem słowa są wszystkie inne fakty Jej życia.

Owocem Jej słuchania jest oczywiście modlitwa: domyślamy się - indywidualna i czytamy - wspólnotowa. Z Jej otwarcia na słowo jest też zatroskanie o innych, splidarność pod krzyżem i bycie z Kościołem.

I jeszcze jedno mnie zadziwia, bo sam mam z tym kłopoty. Tak nie istnieć na kartach Ewanglii, jak nie istnieje Maryja - Matka Pana, to szczyt pokory. A przecież można by - całkiem po "polskiemu - katolickiemu" - przedstawić życie Jezusa jako właśnie takie, któremu udało się byś wkomponowanym w życie Maryi. Mówię z przekąsem, bo Maryja była w cieniu, na drugim planie i tak, jakby Jej nie było. Natomiast wielokrotnie, nawet w wielu homiliach i kazaniach, gra Ona pierwsze skrzypce. Kiedy ich słucham, szczypię się w ucho i przekonuję siebie: mówią o innej!

Niestety, nie mówią o innej. Jak o królowej każą o Tej, która jest Kobietą w stanie błogosławionym, Matką, Wdową, ale też Uciekinierką, Emigrantką i Gospodynią. Taką Ją lubię, bo łatwiej mi przy Niej się wtedy odnaleźć i zanleźć wspólny język. Wszak minęły tysiąclecia, ale ludzie przecież tak bardzo się nie zmieniają. Rodzą się, kochają, cierpią i odchodzą.

Msza święta - 10 / 2003

Historia pewnego krzyża

Ks. Nikodem J. Witkowski

Kiedy jedzie się z Poznania do Warszawy, jeden z odcinków drogi prowadzi przez malownicze Kujawy. Bardzo lubię te odległe horyzonty, niczym nieprzesłonięte widoki. Tu urodziła się moja Mama, a Babcia, która spędziła w tych okolicach całą swą młodość, zawsze tłumaczyła, że tylko tutaj, jak się wyjdzie z domu, widać bardzo daleko. Widać jak wielki jest świat. Bo na przykład na Pomorzu zawsze coś przeszkadza, horyzontu tak daleko nie widać i człowiek się czuje jakby był w więzieniu.

Podróż pociągiem mija zawsze (prawie zawsze) szybko. Wtedy czuję się trochę jak widz, który patrzy w ekran okna, nie angażując się zbytnio w to wszystko, co się wokół dzieje. Mijane wioski, pola, gdzieniegdzie poprzetykane niewielkimi zagajnikami, są piękne ! szkoda, że gruba potrójna warstwa ochronna - ze szkła, stukotu kół i prędkości pociągu - skutecznie uniemożliwia bliższe poznanie. Dlatego lubię czasem przejechać tamtędy samochodem, poodwiedzać po drodze krewnych, znajomych, a nawet zatrzymać się nieraz po prostu w polu, zjeżdżając kilkaset metrów z drogi. Żeby odpocząć, posłuchać i poczuć zapach tamtej ziemi. Tego roku też tak się wybrałem. Spokojnie nie spiesząc się, bez specjalnego lawirowania między ślamazarnymi TIR-ami i pędzącymi limuzynami. Z łatwością znalazłem skrzyżowanie, na którym miałem zjechać na odpoczynk w znajomym miejscu. Poznając z daleka zabudowania ucieszyłem się i zwolniłem, żeby pod przydrożnym krzyżem zjechać na mniej ruchliwą drogę. Podjeżdżając bliżej, poczułem jednak lekki niepokój. Coś w krajobrazie nie było w porządku. Po chwili zauważyłem różnicę... wręcz mnie zamurowało. W miejscu, gdzie wznosił się wczeżniej krzyż, sterczał drewniany kikut, porąbany siekierą.

Jak dowiedziałem się od miejscowego proboszcza, krzyż stał tam dopiero niecałe dwadzieścia lat. Wtedy to parafia przeżywała misje święte. Na ich pamiątkę stawiano nieomal zawsze krzyż, a taki był już przy kościele parafialnym. Zaproponowano więc, by ten misyjny postawić w którejś z siedmiu wiosek należących do parafii. Wybrana została wioska, z której pochodziło najwięcej księży. "Tam go najlepiej uszanują" - miał powiedzieć ówczesny proboszcz. I nie mylił się. Przy krzyżu zawsze można było znaleźć świeże kwiaty, na święta był przybierany kolorowymi wstążkami. Co jednak najważniejsze ludzie często pod krzyż przychodzili modlić się, nie tylko na nabożeństwa majowe, ale tak prywatnie, normalnie, w ciągu całego roku.

Czasy jednak zaczęły się trochę zmieniać. Coraz więcej i coraz nowszych aut przejeżdżało tą drogą. Coraz więcej pieniędzy tamtędy wożono i miejscowi postanowili część tych pieniędzy zatrzymać dla siebie. W okolicy pojawiły się coraz liczniejsze stragany, sklepiki, parkingi i hoteliki. Rozpoczął się spory "ruch w interesie" i nagle okazało się, że już nikt nie ma czasu, aby na chwilę stanąć przy krzyżu na modlitwę. Zresztą - mówiono powietrze przy drodze jest zbyt zanieczyszczone, żeby tam na dłużej przystawać, a modlić się można przecież w domu.

Z czasem przy okolicznych parkingach zaczęto uprawiać inne formy zarobkowania, pojawiły się śniadoskóre "autostopowiczki", próbujące zatrzymać każdy pojazd, niezależnie zresztą od kierunku ruchu.

Bardzo to wzburzyło proboszcza, ale jak się okazało prawie tylko jego. Na próbę organizacji jakiegoś protestu ( bo przecież w myśl przepisów prawa nikt żadnego przestępstwa formalnie nie popełnia ) miejscowi biznesmeni odpowiedzieli, że teraz więcej aut zatrzymuje się w pobliżu, interes idzie lepiej, więc komu może to przeszkadzać?

Proboszcz miał wskazać na przydrożny krzyż i powiedzieć: "Nie pomyśleliście, że Jemu?".

Tego jeszcze dnia, kiedy odkryto świętokradztwo, naprawiono uszkodzony krzyż, a w parafii odprawiono nabożeństwo ekspiacyjne, które zgromadziło naprawdę wielki tłum wiernych. Jednak sprawców całego zajścia nie ustalono. Kto to mógł być i dalczego? Co chciał przez ten czyn powiedzieć? Zaprotestować? Ostrzec? Zemścić się? A może rzeczywiście po prostu nie chciał, żeby Wiszący na krzyżu na to wszystko patrzył?

Msza Święta - 9 / 2003

Czy można dzielić się Ofiarą Mszy Świętej?

Józefa Hennelowa

Pytanie to wyniosłam z kościoła niedawno, po liturgii odprawionej w dzień powszedni. Gdzie? - to nie ma znaczenia. Kościół był akademicki, tego dnia, jak co tydzień, wspólnota studencka uczestniczyła w Ofierze Mszy świętej, śpiewając (bardzo pięknie) w scholi, odczytując własne modlitwy wiernych, niosąc do ołtarza dar ofiarny. Tylko, że tym razem była to także Msza święta jubileuszowa na srebrne wesele pary malżeńskiej. Dwoje dawnych studentów poprosiło dawnego katechetę o tę celebrację.

Była więc koncelebra, ale jakoś tak, jakby to drugie świętowanie tylko na siłę wcisnęło się w liturgię wspólnoty. Kazanie duszpasterza akademickiego ani słowem nie nawiązało do święta współobecnych jubilatów, całe poświęcone zostało studenckim duszpasterskim inicjatywom. W modlitwie wiernych za jubilatów modliliśmy się dopiero na samym końcu, na wezwanie kapłana. Zabrakło srebrnego małżeństwa przy składaniu darów ofiarnych. Znak pokoju wspólnoty młodzieżowej całkowicie pominął i małżonków, też kiedyś studentów, i ich gości. Komunii udzielali każdy kapłan swoim. I tak do samego końca. Tak jakby raz utworzona wspólnota musiała przestrzegać jakiejś linii demarkacyjnej, a może i broniła się przed wdzieraniem się kogokolwiek w jej obręb...

Może to zrozumiałe na różnych nabożeństwach i praktykach, ale podczas Ofiary Mszy świętej? Czy na pewno tak być musi? I co zrobić, żeby zawsze wszyscy w kościele, stojąc dookoła ołtarza, czuli się u siebie?

Msza św. - 7/8 200

Kardynał August Hlond - prekursor odrodzenia narodowego

Ks. Bernard Kołodziej TCr.

22 października mija kolejna rocznica śmierci Augusta Hlonda - pierwszego biskupa śląskiego, następnie arcybiskupa Gniezna, Poznania i Warszawy, kardynała i Prymasa Polski.

W 1932 roku powołał do życia Towarzystwo Chrystusowe, którego celem jest duszpasterstwo polskie na emigracji.

Po zakończeniu I wojny światowej, kiedy to odrodziło się w nowych granicach państwo polskie, powstał wielki problem scalania narodu rozbitego przez zabory oraz nadrobienia wielkich zaległości na polu gospodarczym, społecznym i politycznym. August Hlond okazał się wtedy osobą opatrznościową, jakby specjalnie przygotowaną do przewodniczenia duchowemu odrodzeniu narodowemu.

Był pierwszym Prymasem Polski, który swoją opieką duszpasterską objął nie tylko Polaków żyjących w kraju, ale i poza jego granicami - a trzeba dodać, że poza ojczyzną żyła jedna czwarta narodu.

Uczestnik debaty o Polsce

Prymas Hlond zabierał głos we wszystkch sprawach narodowych i dotyczących porządku państwowego. Jego myśl niewiele straciła na aktualności. Warto więc - w kontekście obecnych problemów przypomnieć, co przed laty sądził o najważniejszych sprawach kraju.

Dostrzegał wielkie rozbicie partyjne i narodowe. Kiedy prawie wszyscy zabiegali o poparcie pod szczytnymi hasłami, pod którymi kryły się na ogół interesy partykularne i partyjne, wystosował list pasterski pt.: O chrześcijańskie zasady życia państowego. List ten był drukowany w wielu krajach świata i stawiany jako wzór wzajemnych relacji Kościoła i państwa. Prymas Hlond rozważał w nim kolejno pochodzenie państwa i władzy państwowej, stosunek państwa do Boga, źródła i normy etyki państwowej, suwerenność państwa i granice jego władzy, stosunek państwa do jednostki i ogółu obywateli, relacje państwa i rodziny oraz stosunek do innych państw. Zakończył stwierdzeniem, że "udział w życiu międzynarodowym jest jedną z najważniejszych i najwznioślejszych funkcji państwowych". W drugiej części listu kardynał Hlond rozważał stosunki państwo - Kościół, w ostatniej natomiast - uczestnictwo katolików w życiu społecznym, dotykając w niej problemów katolickiej karności obywatelskiej.

Hlond mocno podkreślał, iż "należy się wystrzegać utożsamiania pewnych kierunków i interesów partyjnych z Kościołem, nadużywania jego powagi do celów partyjnych, wyborczych i do wciągania go do sporów na korzyść tego lub owego odłamu politycznego. Byłoby to bardzo szkodliwym wypaczeniem jego misji. Kościół nie pozostaje na usługach stronnictw politycznych, z nikim w związek polityczny nie wchodzi i zostawia katolikom swobodę należenia do stronnictw, które nie są sprzeczne z etyką katolicką".

Bezrobocie

Prymas Hlond ustosunkowywał się wielokrotnie do tej wielkiej bolączki społecznej i wskazywał drogi wyjścia. Ze skutkami bezrobocia zetknął się już w dzieciństwie. Pochodzący spod Mysłowic młody August dostrzegał, że kierujący się swoistymi prawami rynku kapitał traktuje pracownika bezosobowo, często tylko jako bardziej lub mniej przydatne narzędzie pracy, które można wymieniać na lepsze i bardziej sprawne. Postępujący gwałtownie na Śląsku proces uprzemysłowienia, ciągły jego rozwój, był przyczyną stałego przypływu nowej siły roboczej. Wzrastająca konkurencja powodowała powstawanie i upadek wielu zakładów pracy. Znany był problem tzw. biedaszybów. Toteż kiedy w 1925 r. został pierwszym administratorem i biskupem śląskim, wiedział, z jakimi problemami będzie miał do czynienia.

W liście pasterskim O życie katolickie na Śląsku z 1924 roku wołał o powrót do zasad katolickich i moralności chrześcijańskiej zwłaszcza w stosunkach społecznych, w których panował "niebywały egoizm" i przedkładanie interesów osobistych oraz partyjnych ponad dobro ogólne. Inaczej będzie pogłębiało się nieporozumienie między pracodawcami a klasą robotniczą, a wtedy walka stanie się "jedyną formą wzajemnego oddziaływania".

Stróż zasad

Kiedy w 1926 roku został arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim oraz Prymasem Polski, na VII Zjeździe Katolickim w Pozananiu przypomniał, że jeśli w ustroju państwa nie uwzględni się prawa Bożego, to skutkiem tego będzie ateizm, upadek etyczny i niezgoda społeczna. "Pod płaszczykiem równości i dobra publicznego uprawia się egoizm osobisty i partyjny - pisał - który rozsadza społeczeństwo"

Odradzanie Polski zacznie się wtedy, "gdy Chrystus swoimi prawami i duchem zapanuje w naszym życiu społecznym i politycznym, a tego najbardziej lęka się laicyzm i nazywa to fanatyzmem katolickim, klerykalizacją i teokracją". Prymas Hlond dodawał, że " Kościół nie dąży do opanowania władzy, to nie jego zadanie", ale "jako powiernik i stróż nauki i zasad Chrystusowych, każe tych zasad przestrzegać także w życiu publicznym".

W przemówieniu radiowym z 1936roku, skierowanym wprost do bezrobotnych, uznał ich za "niewinne ofiary cudzych grzechów społecznych i fałszywych socjalnych ustrojów". Problem ten upokarza godność człowieka, odartego "ze swych przyrodzonych praw do bytu", to "brutalne spętanie żywych sił ludzkich, uwięzienie energii, wycieńczenie ducha". Dalej Hlond uważał, iż należy położyć kres "karnawałowej maskaradzie ochłapów humanitarnych" i skończyć z "herezją samolubstwa, nielitości i bezczynu".

Kardynał z Mysłowic był przekonany, że pomoc dla bezrobotnych to nie jest akt łaski, "czy jałmużna odczepna", ale jest to zadanie dla całego narodu, dla wszystkich elit i warstw społecznych, poczynając od rządzących.

W przemówieniu na uroczystym posiedzeniu Komitetu "Pomocy bezrobotnym" w ratuszu poznańskim Prymas Hlond dodał, że: "Polskie życie i polski honor wołają o swoje prawa... odpowiemy przed historią i przed Bogiem za swą obojętność wobec dziejowej klęski bezrobocia, w którym marnieją przecenne energie narodu i giną nieśmiertelne polskie dusze".

Prymasowskie słowa wypowiedziane przeszło 60 lat temu nie tracą na wartości. Po wojnie w kraju był budowany system "sprawiedliwości społecznej", który ukrywając bezrobocie doprowadził do jeszcze większej klęski - do zanikania etosu pracy. Próby powrotu do normalności, w oderwaniu jednak od praw Boskich i katolickiej nauki społecznej - czego ciągle doświadczamy - nie prowadzą do rozwiązania problemu. Warto jeszcze przypomnieć słowa Wielkiego Prymasa, Sługi Bożego Augusta Hlonda: "Nie będzie poprawy, dopóki interes osobisty i partyjny będzie ponad dobrem narodu".

Gość Niedzielny - 41 / 2003

Kazański Cud

Jacek Pałasiński

Bogomatier Kazanskaja powstała w X. wieku w Bizancjum. Do 1209 roku przechowywano ją w monastyrze w Kazaniu. Zniknęła stąd w czasie najazdu Tatarów ze Złotej Ordy, którzy uczynili z miasta swą stolicę. Powróciła 27 lat po tym, jak Iwan Groźny zajął Kazań, kładąc kres tatarskim najazdom i brutalnie nawracając Tatarów na prawosławie. Stolicę chanatu zniszczono. Świeżo odbudowane miasto w 1579 roku strawił wielki pożar. 8 lipca tegoż roku 9-letniej Matrionie Onuczinej ukazała się Matka Boża, wskazując miejsce, w którym pod gruzami należało szukać jej cudownego obrazu. Metropolita Ermogen (Jeremiasz) uwierzył wreszcie Matrionie i poszedł z procesją do zgliszcz domu. Matriona z matką odkopały z gruzów owiniętą w szmaty, nietkniętą ikonę, promieniującą niezwykłym światłem. W tym dniu cudowny obraz uzdrowił dwóch ślepców.

Choć Ermogen oznajmił, że to ta ikona, który zaginęła przed wiekami, nie można było tego sprawdzić. X-wieczne pochodzenie odnalezionego w zgliszczach obrazu budzi wątpliwości: namalowana w konwencji mieszanej ikona miała elementy Hodigitrii (tej, która wskazuje drogę) i Eleusy (miłosiernej). Mieszanie konwencji w X. wieku nie było jednak rzadkością: przykład stanowi najstarsza znana w Rosji ikona z X. wieku; zwana Iwerską.

Część źródeł twierdzi, że pierwsza kopia powstała w XVI wieku dla Iwana Groźnego. Legendy mówią, że oryginał przywieźli z Kazania do Moskwy bojarowie z Niżnego Nowgorodu, idący na odsiecz Moskwie oblężonej przez Polaków. Inni badacze sądzą, że do boju przeciw wiernym rymskiemu papie heretykom wyniesiopno właśnie kopię Iwana groźnego, a oryginał aż do rewolucji bolszewickiej trzymano w klasztorze w Kazaniu, podczas gdy w tamtejszym soborze Zwiastowania była kolejna kopia.

Za wojen z wojskami Karola XII, a potem Napoleona w Rosji było już wiele kopii ikony. Jedną z nich trzymano od 1633 r. w soborze kazańskim w Moskwie na Placu Czerwonym, inną kazał sporządzić Piotr Wielki, który w Sankt Petersburgu zbudował świątynię dla cudownej ikony (Stalin zamienił ją na muzeum ateizmu). Nieważne, że czczone obrazy były jedynie kopiami, bo co najmniej kilka kopii zasłynęło cudami i łaskami.

Jaki obraz papież przekazał Aleksemu II ? 1 kwietnia 2003 r. eksperci watykańscy i rosyjscy poddali go oględzinom. Ikona przez wiele lat była obiektem kultu. Powstała w szkole "kremlowskiego arsenału", pod koniec XVIIw. Autor, malarz prowincjonalny, szykował ją do "ubrania" w srebrną koszulkę. Obecna koszulka jest drugą - nie wiemy, jak wyglądała oryginalna (była pewnie uboższa). Wykonano ją z pozłacanego srebra tuż po namalowaniu obrazu; cennymi kamieniami ozdobiono później. Ikona jest przechowywana w XX-wiecznej gablocie. Wynika z tego, że to najstarsza znana kopia ikony Madonny Kazańskiej, może ta, która od 1721 r. znajdowała się w zbudowanym na polecenie Piotra Wielkiego soborze w Sankt Petersburgu, skąd ją skradziono w 1904 r.

Nie wiadomo jak ikona zanlazła się na Zachodzie. Może rząd bolszewicki sprzedał ją na aukcji obiektów "niepotrzebnych", zrabowanych z niszczonych po rewolucji cerkwi. Podobno aukcja odbyła się w Polsce. Nie wiadomo, kto ikonę kupił. W 1950r. nabył ją (od nieznanego właściciela) kolekcjoner brytyjski. Później ikonę chciano sprzedać prawosławnemu metropolicie z San Francisco, ale ten odmówił. W latach 60. ikonę trzymano w sejfie, w 1964r. pokazano na Wystawie Światowej w Nowym Jorku. W połowie lat 80. obraz kupiła Błękitna Armia - aby wypełniła się jedna z trzech tajemnic fatimskich, nawrócenie Rosji na katolicyzm. W Fatimie specjalnie dla obrazu wybudowano kaplicę obrządku wschodniego. W 1993r. Błękitna Armia podarowała kupioną za 2 mln dolarów ikonę papieżowi. Zajęła honorowe miejsce w jego apartamentach, nie była pokazywana publicznie, ani fotografowana. O jej istnieniu świat dowiedział się rok temu, gdy papież kazał wnieść ją do sali, w której rozmawiał z prezydentem Władimirem Putinem. Putin przeraził się, że papież chce mu ją podarować, co postawiłoby go w niezręcznej sytuacji wobec Cerkwi i patriarchy Aleksego II. 13 sierpnia goszcząc w letniej siedzibie patriarchatu Putin rozmawiał o tym z Aleksym, który podobno chciał zmniejszyć znaczenie gestu papieża, mówiąc, że "to tylko jedna z kopii". Ale to patriarcha uznał, że powrót "Kazanskoj" to dla Rosji wielkie wydarzenie i zapytał Putina, czy naprawdę widział ją w Watykanie. Ponoć szczerze wierzący prezydent ze wzruszeniem odpowiedział, że tak.

Wprost - 36 / 2004

Do Matki Bożej z Kazania

Modlitwa Jana Pawła II

Chwalebna Matko Jezusa,
która przewodzisz Ludowi Bożemu
na drogach wiary, miłości
i zjednoczenia z Chrystusem
(por. Lumen gentium, 63),
bądź błogosławiona!
Wszystkie pokolenia błogosławią Cię,
gdyż ťWszechmocny uczynił Ci wielkie rzeczy,
a Jego imię jest święteŤ (por. Łk 1, 48-49).
Bądź błogosławiona
i niech cześć będzie Tobie,
o Matko,
w Twojej kazańskiej ikonie,
od stuleci otaczana czcią i miłością
prawosławnych wiernych,
stałaś się Opiekunką i świadkiem
szczególnych dzieł Bożych,
których On dokonał w historii
nam tak bliskiego narodu rosyjskiego.
Opatrzność Boża,
która ma moc zwyciężania zła
i prowadzenia złych czynów ludzkich ku dobremu,
umożliwiła, aby Twoja święta ikona,
która w zamierzchłych czasach zaginęła,
a w miejscu pielgrzymkowym,
w Fatimie w Portugalii,
znowu się pojawiła,
następnie, z woli czczących Ciebie,
dotarła do domu Następcy Piotra.
Matko prawosławnego ludu,
obecność w Rzymie
Twojego świętego obrazu
mówi nam o głębokiej łączności
między Wschodem i Zachodem,
która trwa mimo historycznych podziałów
i błędów popełnianych przez ludzi.
A teraz ze szczególną czułością
wznosimy do Ciebie naszą modlitwę,
o Panno,
gdy żegnamy ten imponujący obraz.
W sercu towarzyszymy Tobie w drodze,
która prowadzi Cię do świętej Rosji.
Przyjmij cześć i chwałę,
które Lud Boży, żyjący w Rzymie,
Tobie okazuje.
O błogosławiona między niewiastami,
poprzez cześć Twojej ikony w tym mieście,
które przepełnione jest krwią
Apostołów Piotra i Pawła,
Biskup Rzymu łączy się
ze swoim Bratem w biskupstwie,
przewodzącym jako patriarcha
Kościołowi rosyjsko-prawosławnemu.
Proszę Cię o wstawiennictwo,
Święta Matko,
aby skrócił się czas
do pełnej jedności Wschodu z Zachodem,
do pełnej wspólnoty
między wszystkimi chrześcijanami.
O Panno chwalebna i błogosławiona,
o Pani nasza,
Orędowniczko i Pośredniczko nasza,
z Synem swoim nas pojednaj,
Synowi swojemu nas polecaj
swojemu Synowi nas oddawaj!
Amen.

25.8.2004