PMK



Numer:
2007-07

 Spis treści

1. Ewangelia o wakacjach
2. Wiara umocnieniem rodziny
3. Gdzie Bóg jest obecny?
4. Modlitwy na różne okazje
5. Komedia też zmienia świat
6. "Chcieć to móc"


Ewangelia o wakacjach

Ks. Tomasz Stroynowski

Moi kochani,
oto mamy wakacyjną Ewangelię: "Odpocznijcie nieco". Takie słowa wypowiada Jezus. Mówi je do Apostołów, ale one są dziś skierowane do nas. Mówi tak, ponieważ naprawdę troszczy się o ludzi, o każdego, o mnie i Ciebie. Troska Jezusa jest widoczna w dwóch momentach. Najpierw w stosunku do Apostołów. Są zmęczeni, nie nadążają z pracą, mają dość. Jezus wie, że człowiek nie jest maszyną, nie może ciągle pracować, nie żyje po to, by pracować. Praca nie jest sensem ludzkiego życia. Dlatego nie tylko pozwala, ale wręcz nakazuje swoim uczniom wyjazd na odpoczynek.

23 L I P C A

Drugi moment to spotkanie - bardzo nieoczekiwane - z ludem. Jezus bierze cały ciężar pracy na siebie, pozwala Apostołom odpocząć, ale nie zostawia ludzi samymi sobie. Czyni tak dlatego, że przenika ich serca, doświadcza ich samotności. Nasze tłumaczenie Pisma św. mówi o ulitowaniu się nad ludem. Jednak nie chodzi tu o litość w znaczeniu pogardliwego rzucenia komuś ochłapu. Greckie słowo splanchidze, którego użył św. Marek i które przetłumaczono jako "ulitować się" , pochodzi od wyrazu splanchne i oznacza wnętrze. Chodzi więc o pełne dobroci poruszenie serca, o objęcie kogoś serdecznym współczuciem. Słowo to wyraża pełne zrozumienia, wniknięcie w to, co ktoś inny przeżywa, wzruszenie się jego niedolą.

Co jest niedolą tych ludzi?

Ewangelista pisze o ludziach "ścigających" Jezusa, że "byli jak owce bez pasterza", tzn., że czuli się opuszczeni, samotni. Ich niedolą była właśnie samotność. Samotność jest to najbardziej przerażające doświadczenie w życiu człowieka. Pod jej wpływem ludzie podejmują takie straszne decyzje jak samobójstwo, zabójstwo, wejście na drogę pijaństwa czy rozpusty. Przygotowując się w maju do sympozjum na temat tzw. eutanazji, wielokrotnie spotykałem się z wypowiedziami praktyków, że jedynym bólem, z którym nie mogą sobie oni poradzić jest ból samotności. Otóż okazuje się, że jeżeli ludzie chcą sobie odebrać życie, to wcale z nie powodu cierpień fizycznych, gdyż te można prawie zupełnie wyeliminować. Ludzie najbardziej cierpią duchowo, cierpią z powodu samotności, ale tego nie można znieczulić. Człowiek samotny, pozostawiony sam na sam z niedołęstwem, nieuleczalną chorobą, cierpieniem - nie chce żyć. Ludzie, o których opowiada dzisiejsza Ewangelia, szukają Jezusa. W ich poszukiwaniu jest coś więcej, niż tylko szukanie Nauczyciela. Oto ujawnia się przed nami prawda o tym, że samotność człowieka w sposób absolutny może zapełnić tylko Bóg. Dlatego najstraszniejszą karą piekła nie jest kara zmysłów, ból, ale właśnie samopozbawienie się przez potępionych przebywania w obecności Boga. Jest to powód ich samotności i najstraszliwszych mąk. Najbardziej przerażająca w piekle jest właśnie samotność pośród cierpienia, niespełnienie się w miłości. W piekle potępiony przeżywa zawinioną przez siebie niemożność nawiązania dialogu z innymi osobami, uwięzienie w egoizmie, nienawiść do każdego, który jest obok. A przecież człowiek nie chce być samotnikiem, chce żyć w kontakcie z innymi.

A jak jest w naszych domach? Może i my czujemy się samotni?

Dobrze, że są wakacje i urlopy. Pytanie tylko jak je przeżyjemy, czy będzie to prawdziwy wypoczynek. Czas wolny od obowiązków zawodowych jest wspaniałą okazją do umacniania naszych więzi, wychodzenia z samotności. Obserwując styl życia dzisiejszych Polaków ze smutkiem stwierdzam, że są oni w jakiś sposób zniewoleni pracą. Spotykam wielu ludzi, którzy żyją obok siebie, ale nie żyją ze sobą. Śpią pod jednym dachem, jedzą przy wspólnym stole, ale coraz mniej ich łączy. Każdy żyje we własnym świecie, nie rozmawiają ze sobą, a jedynie wymieniają komunikaty. To buduje mury, dzieli, osamotnia. W wielu małżeństwach wybuchają sprzeczki i kłótnie, których się nie wyjaśnia, nad którymi próbuje się przejść do porządku dziennego. Ale one nie mijają bez echa, ich skutkiem jest zamykanie się w sobie, oddalanie się, samotność. Nie mamy czasu dla siebie, jesteśmy zabiegani, zaangażowani w pracę. Często czas pracy nie zależy od nas. Czasami pracujemy więcej dla jakiegoś dobra. A czas mija, słabnie miłość. Rośnie tęsknota za czymś, czego nie umiemy nazwać. Po prostu doskwiera nam samotność. I to do nas mówi dziś Jezus: "idźcie wy sami na miejsce osobno i odpocznijcie nieco".

Ja zaś zachęcam wszystkich, małżonków i młodzież: odpocznijcie. Idźcie i porozmawiajcie ze sobą. Nie o wydanych źle pieniądzach, nie o tej czy innej spornej sprawie - mężu, żono: popatrzcie sobie znów w oczy tak jak w początkach małżeństwa. Znów odkryjcie w sobie to, co zachwyca, urzeka, miły tembr głosu, delikatność, inteligencję, poczucie humoru. Może czas uświadomi błędy. Może przeproszę za coś, za co już dawno chciałem przeprosić. Może podziękuję za miły wieczór, niespodziankę lub jeszcze coś innego, co było miłe, ale jakoś tak uciekło nam słowo dziękuję. Idźcie na spacer wieczorem, nad rzeką, jeziorem, brzegiem morza lub rozświetloną ulicą. Wstąpcie na kawę. Popatrzcie na rozgwieżdżone niebo. Obejrzyjcie razem film. Rozmawiajcie. Po prostu spotkajcie się ze sobą. Usłyszcie siebie, zobaczcie siebie. Tak siebie. Nie swoje urazy, wyobrażenia, wzajemne zranienia, nie. Zobaczcie, usłyszcie i spotkajcie prawdziwych siebie. Odkryjcie swoje dzieci. Zburzcie mury powstałe na skutek pośpiechu, nerwów i braku czasu. Odświeżcie i przypomnijcie sobie to wszystko, za czym tęsknicie, co było kiedyś. Może nie będzie to takie proste, może trzeba będzie wpierw powiedzieć sobie kilka słów bolesnej prawdy. Młodzi odnajdźcie swoich rodziców. Zdobądźcie się na szczery dialog. Poproście o bycie razem. Zwierzcie się im choć trochę ze swoich problemów. Wiem, że to nie takie łatwe ale warto spróbować. Tego właśnie chce Jezus. On nas zachęca do odpoczynku, czyli do tego, by nasze życie jeszcze raz się poczęło. Raz jeszcze się rozpoczęło. Warto spróbować, choćby i po to, żeby nie mieć pretensji do siebie, że się nie wykorzystało szansy. Mam nadzieję, że każdemu, kto się zaplątał w bieżące problemy życia, uda się wyplątać. Poproście Jezusa, by był wśród was, byście z Nim nie byli samotni w waszym małżeństwie, rodzinie, życiu.

tstroynowski@szczecin.opoka.org.pl

Wiara umocnieniem rodziny

ks. Bogdan Molenda SChr

Praca misjonarza wśród migrantów stwarza okazje do spotkań z ludźmi w różnych częściach świata. Pracując na Białorusi, poznałem wiele rodzin. Przyznam, że zawsze uderzało mnie tam dobre wychowanie dzieci. Kiedyś zauważyłem wychodzącą z kościoła rodzinę: z młodymi małżonkami i dzićmi szedł ich dziadek. Zagadnąłem więc krótkim zdaniem, chwaląc wzorową postawę dzieci. Wówczas odezwał się dziadek: "To nasze wychowanie, księże, to najlepsze co możemy naszym dzieciom przekazać. Nie mamy pieniędzy, przez wojnę i to co było po niej, straciliśmy wszystko. Zabrano naszą ziemię, zabrano nam nasze domy, ale nie wyrwano nam z serc naszych przekonań, naszych zasad i naszej tradycji. My tego pilnujemy, my o to walczymy i nie oddamy za nic. A nasza wiara pomaga nam iść taką drogą".

Przyznam, że nie znalazłem lepszego streszczenia, które oddałoby prawdę na ten temat.

To co ci ludzie zostawili, przechowali w swoich sercach nieraz kosztem dużych ofiar i wyrzeczeń, to procentuje.

Pracując obecnie w Stanach Zjednoczonych, spotykam także wiele rodzin, polskich i amerykańskich. To, co mnie uderza w wychowaniu dzieci, to szacunek do pracy i nauka solidności. Jeden z moich parafian prowadziu warsztat. Jego synowie w wolnych chwilach uczą się od ojca zawodu, mimi, że są dopiero w szkole podstawowej. "Oni muszą wiedzieć, że praca ma być wykonana dokładnie, muszą też poznać wysiłek, jaki to za sobą pociąga" - powiedział kiedyś ich ojciec. Zasad nie nauczą się inaczej jak naśladując swoich rodziców.

To jest coś więcej niż wiedza, to jest coś, co charakteryzuje człowieka, co świadczy o jego człowieczeństwie. Szukając właściwego określenia na tę jakość, posłużę się słowami księdza kardynała Lustigera. W jednej ze swoich wypowiedzi snuł on wspomnienia sprzed wielu lat. Pisze: "Przypominały mi się wypowiedzi seminaryjnego kolegi z roku 1946, Zbigniewa Bernackiego, byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Dachau. Wyświęcony w 1949, został rektorem misji polskiej w Paryżu. Powiedział mi kiedyś: "Wytłumaczę ci, co to jest esencja człowieka (na wykładach filozofii starano się nas przekonać, że esencja to nie to samo co egzystencja). Ja widziałem esencję człowieka. To jest to, co zostaje, kiedy wszystko już człowiekowi zabrano". Było to jedyne wyznanie na temat Dachau, które usłyszałem z jego ust. To, co zostaje człowiekowi, kiedy wszystko mu zabrano: jego wolnść, jego duchowe przeznaczenie. Nie można tego zniszczyć nawet wtedy, kiedy zredukowano go do cienia człowieka.

Polska, rozszarpana przez dwa totalitaryzmy, które zniszczyły Europę, pokazywała, że esencja człowieka, to jest to, czego nie można go pozbawić, co jest najbardziej tajemnicze w jego tajemnicy i najbardziej ludzkie, jest silniejsze niż wszystko, co może sprawić wpisane w naturę ludzką pragnienie potęgi".

Ta esencja człowieka - to szczególna część wychowania, którą przekazują rodzice swoim dzieciom. Czy można jednak przekazać to wszystko, pomijając zasady wynikające z naszej wiary?

Ojciec św. Jan Paweł II niejednokrotnie ten obowiązek rodzicom przypominał. Podsumowując to rozważanie, pozwolę sobie przypomnieć jego słowa, wypowiedziane w Łowiczu przed kilku laty: "Drodzy rodzice, dobrze wiecie, że nie jest łatwo w dzisiejszych czasach stworzyć chrześcijańskie warunki potrzebne do wychowania dzieci. Musicie czynić wszystko, ażeby Bóg był obecny i czczony w waszych rodzinach. Nie zapominajcie o wspólnej modlitwie codziennej, zwłaszcza wieczornej; o świętowaniu niedzieli i uczestniczeniu we mszy św. niedzielnej. Jesteście dla swoich dzieci pierwszymi nauczycielami modlitwy i cnót chrześcijańskich i nikt was w tym nie może zastąpić. Zachowujcie religijne zwyczaje i pielęgnujcie tradycje chrześcijańską, uczcie wasze dzieci szacunku dla każdego człowieka, niech waszym największym pragnieniem będzie wychowanie młodego pokolenia w łączności z Chrystusem i Kościołem. Tylko w ten sposób dochowacie wierności waszemu powołaniu rodzicielskiemu i potrzebom duchowym waszych dzieci".

A co stanowi esencję, którą przekazuje twój dom i twoje słowo?

Msza Święta

Gdzie Bóg jest obecny?

Ks. Dariusz Piórkowski SJ

Nie wystarczy jakoś wierzyć w Boga. Nie wystarczy być przekonanym, że Bóg istnieje. To zdecydowanie za mało. Ważne jest także, w jakiego Boga wierzymy.

»Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?" Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: "To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą". Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: "Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca". Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: "Czyż i wy chcecie odejść?" Odpowiedział Mu Szymon Piotr: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga« (J 6, 54.60-69).

Nie wystarczy jakoś wierzyć w Boga. Nie wystarczy być przekonanym, że Bóg istnieje. To zdecydowanie za mało. Ważne jest także, w jakiego Boga wierzymy.

Usłyszeliśmy przed chwilą historię rozstania niektórych uczniów Jezusem, którzy za Nim chodzili i słuchali Go. Do tej pory wszystko było w porządku. Ewangelista pisze wcześniej, że uczniowie uwierzyli w Chrystusa po cudzie w Kanie Galilejskiej. Nie szemrali, kiedy Jezus mówił, że przyszedł od Ojca. Nie wątpili w niego nawet wtedy, kiedy nazywał siebie chlebem, który zstąpił z nieba. Aż tu nagle, jak zaznacza Ewangelista, mowa Jezusa staje się dla nich nie do zniesienia. Gorszą się i odchodzą.

Zapytajmy więc, co ich zgorszyło? Jaka prawda napotkała w ich sercach na opór? Uczniowie oburzyli się tym, że Jezus chce dać się doświadczyć ludziom w sposób zmysłowy i dotykalny. Chce stać się pokarmem, chce przenikać nasze ciało i duszę, i tak odnawiać naszą ziemską rzeczywistość oraz dać nam udział w życiu wiecznym. Być może uczniowie zrozumieli Jezusa zbyt dosłownie - jakoby mieli Go spożywać tak jak kanibale. Ale to wydaje się mało prawdopodobne.

Jednak tutaj nie tyle chodzi o pokarm, ale o to, co Jezus chce przez niego wyrazić. Uczniowie przerazili się, że spotkali Boga, który chce być obecny nie gdzieś w zaświatach, nie z daleka od naszych problemów, od naszego życia codziennego, nawet nie obok nas, ale chce mieszkać w nas i w samym centrum naszej ziemskiej rzeczywistości.

Uczniowie wierzyli w Chrystusa, ale wybiórczo. Chrystus duchowy, owszem. Ale cielesny? W samym środku naszych spraw? On doskonały i wszechmocny miałby się aż tak nami interesować? Przecież coś takiego nie przystoi Bogu! Przecież to do Boga niepodobne, aby zniżał się do nas!

Swoją drogą taka jednostronna wizja Boga jest bardzo wygodna. W ten sposób między Bogiem a nami wykopujemy przepaść, bo przecież my jesteśmy cieleśni. Bóg odległy i niedostępny jest też bezpieczny. W takiego Boga to my sobie możemy wierzyć. Jeśli mieszka On gdzieś tam w niebie, to co my możemy mieć z nim wspólnego?

Czy jako ludzie wierzący nie sądzimy czasem, że doświadczenie Boga jest odcięte od naszej cielesności i codzienności? Czy to możliwe, aby Bóg był obecny w naszej pracy, w cierpieniu, we współżyciu seksualnym, w jedzeniu, w polityce, w biznesie? Tak. On tam jest, tylko my Go nie widzimy, tak jak był ciągle przy Izraelitach, wierny i bliski, w doli i niedoli. Odkrywamy Go wówczas, kiedy zaczynamy w życiu widzieć Jego dary, gdy uznajemy, że bycie chrześcijaninem realizuje się tu i teraz, w ciele, w materii, w relacjach z innymi, w instytucjach społecznych.

Znajdziemy Boga, gdy w biznesie pracodawca potraktuje pracownika nie jako źródło zysku, lecz po prostu jako człowieka, gdy seks nie będzie wyłącznie zabawką dla przyjemności, ale wzajemnym darem kochających się małżonków, gdy sumiennie będziemy robić to, co do nas należy, gdy jako obywatele nie będziemy szukać jedynie własnych pożytków i zabezpieczeń itd. Bóg stanie się nagle widzialny w naszej rzeczywistości, gdy razem z Nim i dzięki Jego pomocy wypowiemy wojnę wszelkiemu złu. To właśnie czynione przez nas zło zaślepia nas i wmawia nam, że Bóg, chociaż istnieje, w gruncie rzeczy nie działa w tym świecie, a jeśli już to tylko w wybranych sferach. W ten sposób ograniczamy wszechmoc Boga i tworzymy sobie bożka.


W każdej Eucharystii podczas przygotowania darów kapłan lub diakon miesza wino z wodą i po cichu wypowiada następujące słowa: "Przez to misterium wody i wina, daj nam Boże udział w bóstwie Twojego Syna, który raczył stać się uczestnikiem naszego człowieczeństwa". Przyjmując Ciało i Krew Chrystusa, tak ściśle jednoczymy się z Bogiem, że mamy udział w Jego bóstwie. Bóg-Człowiek staje się częścią nas, ludzi z krwi i kości, bo liczy się cały człowiek: ciało i duch. W Ciele Chrystusa bije źródło naszej chrześcijańskiej aktywności w świecie, źródło naszego zwycięstwa nad złem.

Eucharystia jest także zwierciadłem i obrazem całej rzeczywistości. Tutaj ziemia nieodwołalnie łączy się z niebem. A to znaczy również, że Bóg nie jest obecny tylko w Eucharystii, tylko w tabernakulum, tylko w murach kościoła. To my chcielibyśmy Go zamknąć w budynku, a najlepiej w samym tabernakulum na kilka spustów, żeby sobie tu spokojnie mieszkał, a my odwiedzimy Go, jak przyjdzie nam na to ochota.

Jezus mówi nam, że życie wieczne zaczyna się już teraz, nie kiedyś po śmierci, bo nosimy je w sobie i idziemy z nim w naszą codzienność. Tym życiem wiecznym jest sam Bóg, z którym wychodzimy do naszych domów, aby także tam móc Go odnaleźć. Dopóki Bóg będzie dla nas obecny tylko w Eucharystii i w murach kościoła, dopóki nie zauważymy Go w codzienności, życie wieczne będzie dla nas tylko mglistą obietnicą.

Podobni do uczniów z dzisiejszej Ewangelii możemy być ludźmi wierzącymi. Nie mamy nic przeciwko Bogu, dopóki Bóg stoi z boku i nie chce się do nas zbliżyć. Wszystko gra, dopóki mówi do nas piękne zdania o miłości i przyszłym niebie. Gorzej, kiedy to niebo chce uczynić z naszego życia, czyli przemienić nasze ciało i ducha, przez swoje słowo, przez nasze chrześcijańskie zaangażowanie w świecie, przez Swoje Ciało i Krew.

www.mateusz.pl/mt/dp

Modlitwy na różne okazje

Modlitwa o cierpliwość

Boże, który starłeś pychę pradawnego wroga, szatana, przez cierpliwość swojego Jednorodzonego Syna, daj nam, prosimy, ze czcią rozważać cierpienia z miłości ku nam poniesione i za Jego przykładem w spokoju ducha znosić wszystkie przeciwności. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Modlitwa przed pracą i po pracy

Uprzedzaj, Panie i Boże, nasze zajęcia i powinności swoim natchnieniem, i wspieraj nas swoją pomocą. Pragniemy każdą pracę podejmować w Imię Twoje i zakończyć ją z Tobą. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Modlitwa przed podróżą

Wszechmogący, wieczny Boże, Ty kazałeś Abrahamowi wyjść z jego ziemi i z rodzinnego domu. Ty strzegłeś go bezpiecznie na wszystkich drogach jego pielgrzymowania. Otaczaj opieką także nas, swoje sługi; bądź nam, Panie, w potrzebie pomocą, w drodze towarzyszem i pociechą, w przeciwnościach obroną, abyśmy za Twoim przewodnictwem dotarli do celu i szczęśliwie wrócili do naszych domów. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Modlitwa w dniu radosnym

Boże nasz i Ojcze, dzień dzisiejszy uważamy za szczególnie radosny i tę radość naszą przynosimy Ci z wdzięcznością w darze. Wielbimy Twoją ojcowską opiekę i mówimy z głębi serca. Niech będzie nad nami uwielbione Imię Twoje, Panie, boś Ty dobry, bo na wieki miłosierdzie Twoje. Dziękujemy za łaskę…
Nie umiemy policzyć wszystkich dowodów Opatrzności Twojej, która czuwała nad naszą rodziną, chroniła nas od zła, pocieszała w smutku, podtrzymywała naszą nadzieję, prowadziła bezpiecznie przez trudności, pomagała nam zwyciężać przeszkody i wykonywać Twoją świętą wolę.
Były dni i zdarzenia, których nie umiemy wytłumaczyć sobie. Dopiero kiedyś w niebie zrozumiemy drogi Twojej mądrości i ojcowskiej dobroci. Dzięki Ci, Panie, za wszystko. Uważamy się tym więcej za dzieci Twoje. Bądź nam nadal Ojcem, którego chlebem się karmimy i którego łaską żyjemy. Amen.

Komedia też zmienia świat

Z Janem Kobuszewskim rozmawia Elżbieta M. Ruman

To, że mam jedną żonę
a nie kilka,
to jest chyba
moje zwycięstwo.

- Czy pan zawsze jest taki poważny?
- Staram się.
- Co jest dla pana najważniejsze?
- Moja pierwsza żona...
- ???
- Zawsze ją tak przedstawiam. A to, że nie miałem następnych, to chyba dobrze...
- Jedna żona, jedna córka, jedno szczęśliwe życie...
- I dwoje wnuków - Jasio i Maciuś - którzy co nieco przesłaniają mi świat.
- Czy aktor powinien mieć dzieci?
- Oczywiście, przecież ma normalne życie, radości, smutki, choroby, nieszczęścia
- I swoje zwacięstwa...
- Czysami bywają... Chyba największym moim zwycięstwem jest to, żemiałem najlepszą matkę, cudownego ojca, ciotkę, dwie siostry, wspaniałą rodzinę, która mnie wychowała dokładnie pokazując co jest naprawdę istotne, co jest dobre, a co złe. To w życiu chyba najbardziej pomaga. Rodziny nauczyła mnie wiary, i to właśnie wiara jest największą moją radością. Ratowała mnie z najpoważniejszych życiowych opresji.
To, że mam jedną żonę, a nie kilka, to też jest chyba moje zwycięstwo. W naszym zawodzie to nie jest takie oczywiste..., choć z drugiej strony interesowałem się tym, jak to jest procentowo z wiernością polskich aktorów i - na tle teg,o co się dzieje poza naszym zawodem i poza naszymi granicami - wcale nie wyglądamy źle...
Wreszcie moja córka - lata wychowywania jej wspólnie z żoną, cudowne lata, mam nadzieję, że jej małżeństwo będzie równie szczęśliwe jak moje.
- Życie naprawdę ma sens!
- Tak, no przecież na Boga żywego - musi mieć sens! Jestem człowiekiem wierzącym i stąd mam głębokie przekonanie, że każdy mój dzień, każda chwila - są ważne. Gdyby tak nie było, to nasz pobyt na tym świecie byłby jakiś idiotyczny, kretyński, bez potrzeby...
Radość ma sens - rydość wypływająca z przekonania, że życie jest nam dane i musimy z niego w mądry sposób korzystać.
No i umiar. Ja po cichu śmieję się z ludzi, którzy są zbyt zachłanni, łapczywi na posiadanie, nawet na sukcesy - bywa sukcesy "moralne". Chcą błyszczeć zawsze, za każdą cenę... przestają widzieć to, co się dzieje obok, wokół nas, nie widzą wioesny, piękna jesieni, nie widzą ptaków, roślin. Przestaje do nich docierać piękno świata, zatracają się w pogoni za ulotnymi sukcesami, za dobrami, które nie są trwałe i tak naprawdę nic nie dają.
- Pan jest bacznym obserwatorem świata?
- Chyba tak, bo to właśnie ta obserwacja pomaga mi zrozumieć sens istnienia. Zrozumieć świat, który został stworzony bardzo piękny, chociaż nieudacznicy co nieco go wykrzywiają...
- Ale dowcip, humor przetrwał już różne kataklizmy.
- No przecież mówię! Najważniejszym darem, jaki dostaliśmy od Stwórcy jest to, że potrafimy się cieszyć. Uśmiech to jest lek niezawodny na najtrudniejsze kłopoty. Życzliwość, miłość...
- Spotkał się pan z życzliwością, czy raczej zazdroszczono panu popularności?
- Spotkałem się z życzliwością, akceptacją, miłem - niektórzy są już w doskonalszym świecie - i mam bardzo dobrych kolegów. Ja skończyłem szkołę teatralną w 1956 roku, miałem to szczęście poznać wielkich polskich aktorów. Przyjęli mnie z niesłychaną życzliwością, wręcz opiekuńczością...
Grywałem z Władziem Hańczą, z Tadziem Fijewskim, z panią Barszczewską, z panem Brudzińskim i z wieloma wielkimi, dziś już występującymi na Największej Scenie...
Teraz staram się - może nie powinno się mówić o sobie dobrze - tą życzliwością "odpłacić" swoim młodszym kolegom. To nie jest żadne wyrachowanie, raczej spłacenie długu. Mam nadzieję, że z kolei oni dobrze potraktują kolejnych "młodych".
Aktorstwo to ciążka praca, bo jest to połączenie wysiłku intelektualnego z ciężką pracą fizyczną. Człowiek się męczy na scenie, poci, niekiedy role wykonywane przez aktora są po prostu ekwilibrystyką - ale to jest piękyn zawód.

- Film czy teatr, co jest pana pasją?
- Oczywiście teatr. Wyłącznie teatr. To jest szkoła życia dla aktora, i jednocześnie kontynuacja tego, czego nauczył się w szkole. Mimo, że jak pani wie jestem aktorem komediowym często grywałem role dramatyczne - nikt nie chciał zrobić ze mnie amanta!
Muza komediowa jest wspaniała, bo daje widowni uśmiech, odpoczynek. Oczywiście nie głupie płaskie komedie - z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w takich nie grywałem. Komedia pokazuje naszą rzeczywistość tak jakby w krzywym zwierciadle - grube brzuchy stają się jeszcze grubsze, brzydkie miny jeszcze obrzydliwsze...
Tak przerysowując, "strasząc" śmiesznością też można zmieniać świat...
- Córka nie poszła w ślady rodziców.
- Poszła, bo jest absolutną humanistką. Nie jest jednak aktorką - choć chciała - ja jej to wyperswadowałem. W tym zawodzie trzeba mieć szczęście, talent, a na końcu jest praca. Szczęście jest tu ogromnie ważne.
Jest konserwatorem malarstwa, skończyła Akademię Sztuk Pięnych, a że po tatusiu lubi majstrekować, jest naprawdę bardzo na miejscu.

- Czyli jest między wami pełne zrozumienie.
- Mam nadzieję, że tak. Bardzo, bardzo odczuwam jej miłość i kocham ją bezgranicznie.
- Pana ulubione... książki.
- Mam ulubionego autora - to jest Władysław Zambrzycki - umarł w 1962roku. Ceniła go też pani maria Dąbrowska - a ona naprawdę znała się na pisaniu. Napisał tylko trzy książki: jedna to "Pamiętniki Filipka" - przepiękna, druga to "Nasza Pani radosna" - dużo tam o wódeczce było, wreszcie trzecia "Kwatera Bożych pomysłów" - moja ukachana. Ciągle mi ginie, bo pożyczam ją - po fakcie okazuje się, że bezpowrotnie - i muszę w poszukiwaniu kolejnego egzemplerza przemierzyć dziesiątki antykwariatów. Dzieło to fantastycznie ukazuje grupę wierzących intelektualistów, spotykających się w trudnych czasach, bo podczys Powstania Warszawskiego. Zawiera całą moją filozofię życiową, a w dodatku opisuje dom, w którym ja spędziłem Powstanie Warszawskie... gorąco polecam - jeśli ktoś przede mną trafi na nią w antykwariacie..
- Bardzo dużo pan pali!
- Staram się.
- A ten znaczek w klapie błyszczący?
- Nie ma nic wspólnego z osiągnięciami palacza. To znak przynależności do Polskiego Związku Łowieckiego - choć moje hobby to ryby...
- Słyszałam, że wędzone.
- Ha, ha, ha! Polowanie, to moja przeszłość. Polowałem na dziki, zające, na "pióro i puch", nigdy nie strzelałem do zwierzyny "płowej". Kocham las, jego ciszę, powagę, piękno, podziwiam go w każdej porze roku.
- Strzelba na gwoździu, a przydałoby się jakiegoś dzika ustrzelić...
- Mam nadzieję, że dostanę jakiegoś zajączka od przyjaciół, którzy jeszcze polują.
- Czy z Pana "wysokiego punktu widzenia" świat jest dobry, czy zły?
- Z racji mojego zawodu miałem szczęście zwiedzić prawie cały świat. I mogę powiedzieć, że nie jest tak źle. Po prostu zło jest niesłychanie ekspansywne, narzuca się, pcha na pierwsze strony, a dobro jest skromniutkie, ciche... nikt nie chce robić wielkich filmów o człowieku, który po prostu postąpuje dobrze.
- Czy to schowane, gdzieś ukryte, takie skromne dobro może zmienić świat?
- Oczywiście, jeśli ma korzenie, jeśli wie, skąd czerpać siłę.

Klara 12/2002

"Chcieć to móc"

Jesli człowiek chce,
                   to znajdzie czas dla najbliższych.
Jesli człowiek chce,
                   to od razu stanie się milszy i lepszy.
Jeśli człowiek chce,
                   to świąteczny nastrój może mieć nie tylko
                      od święta
Jesli człowiek chce,
                   to może...