PMK



Numer:
2007-10

Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy,

Właśnie obchodzimy 30. rocznicę powołania przez Biskupa Heinricha Marię Janssena Polskiej Misji Katolickiej w Braunschweigu
Wydało mi się odpowiednim zamieszczenie w dzisiejszym Okruchu różnych teksów o parafii, wspólnocie parafialnej.
Poprosiłam też o kilka słów na temat pracy w naszej misji - parafi; księży, którzy przepracowali w naszej wspólnocie jakiś czas.
Właśnie czy we wspólocie? ... Czy my, uczestniczący we Mszach Świętych w języku polskim w Braunschweigu, Wolfsburgu czy Salzgitter tworzymy wspólnotę? Czy jesteśmy tylko przypadkowo zebraną grupą osób, które właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego?
Niedawno z zainteresowaniem wysłuchałam homilii księdza Andrzeja Majewskiego SJ - dyrektora programów katolickich w TVP - wygłoszonej podczas Mszy Świętej transmitowanej przez TV Polonia. Pozwolę sobie przytoczyć kilka myśli z tego kazania, bo przy okazji takiego jak nasz, jubileuszu, wydaje mi się, że warto zastanowić się nad tą sprawą
"Wspólnota to nie to samo co tłum. Jezus nie chciał, by Jego uczniowie byli tłumem; mieli być wspólnotą.
Tłum, nawet to niedzielne zgromadzenie, nie ma ze sobą więzi; jest anonimowy, bezosobowy. Ludzie jak weszli do kościoła, tak z niego wyjdą.(...)
Wspólnotę kościoła mają tworzyć nie ci, którzy krącą się wokół, lecz ci, którzy chcą być aktywni. Od nas zależy, jakie kryteria weźmiemy pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Szczególnie, gdy do wyboru jest kilka dobrych lub kilka złych możliwości (...)
Nie jest uczniem Jezusa ten, kto idzie za nim, ale idzie beztrosko, ktoś, kto nie podejmuje codziennych trudów. I nie chodzi o wyszukane "krzyże", lecz codzienne ofiary; z rannego wstawania, z własnej wygody, wybaczanie innym, choć nie przeproszą, patriotyzm, który określamy "prawym życiem", a nie górnolotne hasła.(...)
To wszystko przenosi nas z tłumu do wspólnoty(...)"

Czy my tworzymy wspólnotę?....

Życzę przyjemnej lektury
- Iwona Szydłowska

 Spis treści

1. Braunschweig - wspólnota, która zapisała się w moim sercu
2. Pozdrowienia z Bonn
3. Wspólnota parafialna miejscem, w którym przyjmuje się drugiego
4. Po co parafie w Kościele? Jaka powinna być ich rola i kształt?
5. Wspólnota wspólnot
6. O pasterzu i proboszczu

Ks. Ryszard Piela SChr

Braunschweig... To już prawie pięć lat, jak kolejny raz opuściłem to miasto. W Braunschweigu spędziłem tylko pięć lat mniej swojego życia niż w Bydgoszczy, w której się przecież urodziłem. W Braunschweigu spędziłem jedną piątą swojego życia - trudno więc, bym nie czuł się związany z tym miejscem i ludźmi, których tam spotkałem. Jest jakieś takie niepisane prawo, że to, co jest pierwsze w jakiejś dziedzinie naszego życia, to najmocniej zapisuje się w pamięci i w sercu. Dwa lata po święceniach kapłańskich przełożeni zakonni skierowali mnie do pracy poza granicami Polski. Pierwszego października 1987 roku "wylądowałem" w Braunschweigu. Do Polski przyjechał po mnie ks. Antek Hebda zamianowany proboszczem PMK w Braunschweigu po ks. Zygmuncie Supiecie - a ja zostałem jego wikariuszem. Pamiętam poranek tego pierwszego dnia. Wyszedłem na balkon (mieszkaliśmy wtedy w bloku przy Unstrutstr.) i zobaczyłem małe dzieci idące z tornistrami do szkoły. O zgrozo - szwargotały po niemiecku!

Potem był kurs językowy w Göttingen, przeprowadzka na Lehndorf i powolne "wchodzenie" w polskojęzyczne duszpasterstwo pośród tych, których najróżniejsze koleje losu przyprowadziły na niemiecką ziemię. Po dwóch latach to "wchodzenie" musiałem przyśpieszyć, bo Prowincjał - ks. Grzegorz Okroy przeniósł mnie do Essen, gdzie zostałem proboszczem.

Niezbadane są wyroki Boże! Po kolejnych pięciu latach powróciłem na "stare śmieci". Wróciłem w jakimś sensie "do siebie", ale sporo z tego, co pamiętałem - teraz się jakoś zmieniło, było inne. To oczywiście normalne, bo przecież nie tylko przez Oker przepłynęło wiele wody - przez te lata mojej nieobecności. Także w ludziach zachodzą nieustanne procesy, które zmieniają ich - czasem nie do poznania.

Gdybym chciał teraz wspominać wszystkich, którzy mieli wielki wpływ na moją osobę przez tych - w sumie - dziesięć lat mojego "życia" w Braunschweigu, nie byłbym chyba w stanie tego uczynić w taki sposób, który pozwoliłby mi mieć pewność, że nikogo nie pominąłem. Czuję jednak potrzebę, by powiedzieć z wielkim przekonaniem, że w czasie pracy w PMK w Braunschweigu spotkałem wielu wspaniałych ludzi. Księża pracujący na emigracji mają jeden wielki problem - by spotkać się z kolegą kapłanem muszą często pokonywać spore odległości. Dlatego chcę wspomnieć kapłanów, którzy zapisali się w mojej pamięci na całe życie. Byli to zmarli już: ks. Tadeusz Gąbka, ks. Aleksy Nowak oraz ks. Wolfram Trojok. Nie mogę także pominąć ks. Mariana Paszczaka mieszkającego obecnie niedaleko Braunschweigu. Jestem do dziś wdzięczny wszystkim tym, którzy przez swoją ofiarność, pracowitość i serdeczność wywarli wielki wpływ na oblicze Misji w Braunschweigu, oraz na funkcjonowanie licznych form aktywności duszpasterskiej. To oczywiste, że ksiądz bez życzliwych parafian niewiele może uczynić. W Braunschweigu nigdy nie brakowało chętnych do pomocy. W Braunschweigu nauczyłem się też jednej bardzo ważnej prawdy. Mianowicie tego, że w życiu ciągle trzeba wybierać. Trzeba coś stracić, by coś zyskać. Albo inaczej - z czegoś trzeba zrezygnować, by czegoś nie stracić. Do dziś pomagają mi, na co dzień takie dwa aforyzmy: "W życiu można mieć jedno - albo satysfakcję ze swojej pracy, albo osiągnąć cel swego wysiłku" i druga "Psy szczekają, a karawana idzie dalej".

Kiedy nadszedł czas, by wyjechać z Braunschweigu do Wuppertalu - nie było to dla mnie takie proste. Jakaś część mnie pozostawała tutaj. Jak niektórzy pamiętają - w Braunschweigu (a konkretnie w Wolfsburgu) pozostawiłem też kawałek swojego zdrowia. Właśnie wtedy i tam po raz pierwszy (i ostatni) wybiegłem na zieloną murawę, by jako czołowy napastnik drużyny Wolfsburga walczyć o zwycięstwo. Nie pamiętam, która drużyna wygrała, ale mam pamiątkę, która nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym, co tam się wtedy działo.

Jak już wspomniałem wcześniej - niezbadane są wyroki Boże i wszystko się zdarzyć może. Czuję się nadal silnie związany z Braunschweigiem i tymi, którzy tam mieszkają - prawie tak samo mocno jak z Bydgoszczą. I to wcale nie tylko dlatego, że obecnie mam radość pracować z Ks. Marcinem, który pochodzi z Braunschweigu a urodził się w Bydgoszczy.

Cieszę się, że Misja w Braunschweigu przeżywa radosny jubileusz z okazji trzydziestolecia swojego istnienia. Z całego serca życzę wszystkim i każdemu z osobna - tym, którzy do Misji należą i którzy o jej obliczu stanowią, by mogli nadal w rodzinnej atmosferze budować Królestwo Boże na gościnnej niemieckiej ziemi; a jeszcze bardziej w sercach córek i synów naszej ojczystej, polskiej ziemi.

Wuppertal - 2007

Braunschweig - wspólnota, która zapisała się w moim sercu

Ks. Sławomir Nadobny SChr.

18 września 1994 roku wczesnym rankiem pożegnałem się z moją rodziną w Stargardzie i wyruszyłem w podróż do Niemiec, aby nieść Chrystusa i Polskę mieszkającym tam moim rodakom. Skorzystałem z okazji, że był w tym czasie w Polsce ówczesnym Ksiądz Prowincjał Ryszard Głowacki, który zapakował moje "manatki" do bagażnika swojego auta i zabrał mnie w drogę.

Pierwsza wizyta w Domu Prowincjalnym w Essen, potem rekolekcje dla księży pracujących w Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech, które odbywały się w Schönstatt i wreszcie przyjazd wraz z ks. Ryszardem Pielą do Braunschweigu. To tutaj zostałem posłany, aby realizować siebie w powołaniu kapłańskim i zakonnym. Wszystko było dla mnie czymś nowym... nowi ludzie, nowe zwyczaje, inny język, inna kultura... Zdaje się, że szybko uporałem się z procesem wejścia w nową rzeczywistość... Kurs językowy, kurs prawa jazdy, formalności związane z załatwieniem wizy... Dzięki życzliwości wielu parafian gromadzących się na Mszach św. sprawowanych w języku polskim w kościele św. Cyriakusa, poradziłem sobie ze wszystkim tak, jak umiałem i na tyle, na ile potrafiłem.

Braunschweig nauczył mnie pracy w specyficznych warunkach emigracyjnych, gdzie de facto prawie żadna Polska Misja Katolicka nie ma własnego kościoła czy też zaplecza duszpasterskiego. Ale mimo takich trudności zawsze z oddanym sercem starałem się służyć Bogu i ludziom... Razem z ks. Ryszardem wprowadziliśmy kilka nowości: np. poranną Mszę św. we wtorki poprzedzoną śpiewem Godzinek, a zakończoną wspólnym śniadaniem w salce parafialnej, zakupiliśmy rzutnik oraz slajdy z tekstami pieśni i piosenek religijnych, które służyły nam podczas sprawowanej liturgii, zakupiliśmy sprzęt dla chóru oraz dla scholki dziecięcej. Również unowocześniliśmy biuro poprzez zakup komputera, drukarki oraz scanera. Zaczęliśmy wydawać pod czujnym okiem p. Iwonki pisemko dla dzieci zatytułowane - "Okruszek".

Zawsze z żywą pamięcią wspominam dwie pielgrzymki, które odbyłem z parafianami: do Rzymu oraz do Lourdes i Fatimy. Był to czas lepszego obopólnego poznawania siebie. Niezapomniane chwile związane były z kolędą, której towarzyszyła znana polska gościnność. Były również wypady z ministrantami... wspólne spotkania z chórzystami, odbywały się zajęcia katechetyczne z dziećmi, spotkania z ludźmi starszymi i chorującymi w domach czy też w szpitalach.

Gdy w 1997 roku odchodziłem z Braunschweigu w głąb Niemiec, cieszyłem się, że w tej wspólnocie wzrastało powołanie kapłańskie i zakonne, myślę tutaj o ks. Marcinie Dereszkiewiczu. Doświadczenie trzech lat mojej służby w Polskiej Misji Katolickiej w Braunschweigu wykorzystywałem na kolejnych etapach mojej duszpasterskiej pracy. Jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy w owych trzech latach pomagali mi wchodzić w nową rzeczywistość i pomagali mi zachować moją chrześcijańską i narodową tożsamość.

Koblencja - 2007

Pozdrowienia z Bonn

Ks. Adam Ostapowicz SChr.

Rocznica powstania Polskiej Misji Katolickiej w Braunschweigu, prowokuje do wspomnień, a jest ich pewnie niemało. To przecież trzydzieści lat. W ten czas wpisuje się mój, sześcioletni. Ważny bo rozpoczynający moją pierwszą pracę duszpasterską na emigracji. Pamiętam pierwsze chwile pobytu, kiedy czułem inność sytuacji, nowe warunki pracy, kiedy brakowało znajomości, choćby podstawowej języka. Paradoksalną wydawałoby się rzeczą, ale najbardziej przydatnym językiem obcym w komunikacji okazał się wtedy język rosyjski. I w kościele i podczas kursu językowego. Pomału jednak wszystko stawało się coraz bliższe i przyjazne. Tak jak to jest w życiu, kiedy trzeba sprostać wyzwaniu czegoś nowego, nieznanego, innego. Był to więc czas początków mojej "niemieckiej" przygody. W tym roku mija dziesięć lat, kiedy po raz pierwszy w pierwszą niedzielę października stanąłem przy ołtarzu w Braunschweigu. Jednak w całej mojej osobistej historii, najważniejszym wspomnieniem jest czas przeżyty z ludźmi. Wiele sytuacji i wydarzeń idzie w niepamięć, ale nie zapomina się spotkań z człowiekiem. I tych dobrych i tych trudniejszych. Te właśnie chwile, budowania wspólnoty modlitwy, czas bycia razem, okazana życzliwość i pomoc, radość wspólnych spotkań i pielgrzymich wędrówek to tworzy historię wspólnie przebytej drogi. Nie zapomina się tej historii, chociaż czas oddala. Dzisiaj idę inną drogą z innymi ludźmi, ale zawsze jest to ta sama droga. Droga z człowiekiem. To taka krótka refleksja, aby swoim głosem włączyć się do radości rocznicowych.

Z takich ciekawych wydarzeń które przeżyłem w Braunschweigu było "polowanie na szczura". Historia zabawna i niesamowita.

Otóż szczur zadomowił się w naszej piwnicy. Miał co jeść, bo stała w piwnicy karma naszego psa Wiktora. Pewnie wielu go pamięta. W piwnicy stał też kosz, do którego zbieraliśmy papier. I jak się okazało kosz był miejscem gdzie szczur się zadomowił. Kiedy kosz był już pełen, jak zawsze zabrałem go do samochodu i wywiozłem papier. Oczywiście, tym razem z pasażerem, który został w samochodzie, o czym mnie nie powiadomił. Miał tę przyjemność, pojeździć ze mną przez cały dzień jak również przenocować. Rano następnego dnia ktoś za znajomych woła mnie i pyta skąd mam żywą maskotkę w aucie. Zaskoczony idę do samochodu, patrzę, rzeczywiście jest. I to szczur! Co teraz? Oczywiście jakoś trzeba go złapać, ale jak? Jedna łapka, nastawiona, nic, druga bardziej inteligentna, ale szczur jeszcze bardziej nic. I tak cały dzień. A dzień był dość ciepły. Kłopot będzie jeśli szczur padnie w jakimś zakamarku. Jedyne wyjście, to otworzyć drzwi samochodu i czekać, aż wyjdzie. Noc, otwieram drzwi samochodu siadam na chodniku i gapię się w auto, może wyjdzie. Po pół godziny słyszę, jak strzeliła łapka. Jest . Spokojnie mogę iść spać, a jutro dezynfekcja całego samochodu.

Zawsze zastanawiałem się co bym zrobił, gdyby szczur chciał się przywitać ze mną w czasie jazdy samochodem. Lepiej nie myśleć.

Bonn - 2007

Wspólnota parafialna miejscem, w którym przyjmuje się drugiego

Benedykt XVI

Drodzy Bracia i Siostry z parafii św. Felicyty i jej Synów Męczenników!

Tak jak gdzie indziej, i tu z pewnością występują sytuacje materialnego i duchowego ubóstwa, które wymagają od was, drodzy przyjaciele, nieustannego dawania świadectwa o tym, że miłość Boga, która w pełni objawiła się w Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, obejmuje w sposób konkretny wszystkich, bez względu na rasę i kulturę. Na tym polega w istocie misja każdej wspólnoty parafialnej: ma ona głosić Ewangelię i być miejscem, w którym przyjmuje się drugiego, słucha się go i formuje, miejscem braterskiego dzielenia się, dialogu i przebaczenia. W jaki sposób wspólnota chrześcijańska może wiernie wypełniać to swoje zadanie? W jaki sposób może stawać się rodziną, w której panuje miłość braterska? Słowo Boże, którego przed chwilą wysłuchaliśmy i które ze szczególną mocą rozbrzmiewa w naszych sercach w okresie Wielkiego Postu, przypomina nam, że w naszej ziemskiej pielgrzymce napotykamy wiele trudności i poddawani jesteśmy próbom, podobnie jak naród wybrany na pustyni, zanim dotarł do ziemi obiecanej. Jednak dzięki Bożej interwencji - jak zapewnia Izajasz w pierwszym czytaniu - droga może stać się łatwa, a step krajem dobrobytu, obfitującym w wodę (por. Iz 43, 19-20). Do słów proroka nawiązuje Psalm responsoryjny: przypominając radość z powrotu z niewoli babilońskiej, błaga Pana, by interweniował w sprawie "więźniów", którzy wychodzą z płaczem, lecz powracają pełni radości, ponieważ Bóg jest obecny i, jak w przeszłości, dokona jeszcze "wielkich rzeczy dla nas".

Ta właśnie świadomość, ta nadzieja, że po trudnym okresie Pan zawsze ukaże swą obecność i miłość, winna umacniać każdą wspólnotę chrześcijańską, która od swego Pana otrzymuje w obfitości pokarm duchowy, by mogła przejść przez pustynię tego świata i przemienić ją w żywy ogród. Tym pokarmem jest pokorne słuchanie Jego słowa, sakramenty i wszelka pomoc duchowa płynąca z liturgii i osobistej modlitwy. W gruncie rzeczy, prawdziwym pokarmem jest Jego miłość. Miłość, która skłoniła Jezusa do złożenia siebie w ofierze za nas, przemienia nas i sprawia, że możemy wiernie Go naśladować. W nawiązaniu do tego, co wskazała nam liturgia w ubiegłą niedzielę, dzisiejsza Ewangelia pomaga nam zrozumieć, że jedynie Boża miłość może przemienić od wewnątrz życie człowieka i w konsekwencji każdego społeczeństwa, ponieważ tylko nieskończona miłość Boga uwalnia człowieka od grzechu, który jest źródłem wszelkiego zła. Choć to prawda, że Bóg jest sprawiedliwością, nie należy zapominać, że przede wszystkim jest On miłością: jeśli nienawidzi grzechu, to dlatego, że nieskończenie kocha każdego człowieka. Kocha każdego z nas, a Jego wierność jest tak wielka, że nie zraża się nawet naszym odrzuceniem. Dziś w szczególności Jezus wzywa nas do wewnętrznego nawrócenia: tłumaczy nam, dlaczego wybacza, i poucza nas, abyśmy przyjmowanie przebaczenia i przebaczanie braciom uczynili "chlebem powszednim" naszej egzystencji.

Fragment Ewangelii w dwóch sugestywnych scenach przedstawia historię kobiety cudzołożnej. W pierwszej jesteśmy świadkami dysputy między Jezusem a uczonymi w Piśmie i faryzeuszami na temat kobiety złapanej na cudzołóstwie, która zgodnie z przepisami zawartymi w Księdze Kapłańskiej (por. 20, 10), była skazana na ukamienowanie. W drugiej scenie toczy się krótki i wzruszający dialog między Jezusem i grzeszną kobietą. Jej bezlitośni oskarżyciele, powołując się na Prawo Mojżeszowe, prowokują Jezusa - którego nazywają "nauczycielem" (Didáskale) - i pytają Go, czy należy ją ukamienować. Znają Jego miłosierdzie i Jego miłość do grzeszników, są więc ciekawi, jak zachowa się w tym przypadku, co do którego Prawo Mojżeszowe nie pozostawia wątpliwości. Jezus jednak od razu staje po stronie kobiety; najpierw pisze na ziemi tajemnicze słowa, których ewangelista nie ujawnia, ale pozostaje pod ich wrażeniem, a następnie wypowiada to słynne zdanie: "Kto z was jest bez grzechu (używa tu słowa anamártetos, które w Nowym Testamencie występuje tylko w tym miejscu), niech pierwszy rzuci w nią kamieniem" (J 8, 7), by zacząć kamienowanie. Św. Augustyn w komentarzu do Ewangelii św. Jana zauważa, że "odpowiadając, Pan zachowuje prawo i nie rezygnuje ze swej wielkoduszności". I dodaje, że tymi słowami zobowiązuje oskarżycieli, by spojrzeli w głąb siebie i przyglądając się sobie, odkryli, że oni również są grzesznikami. Dlatego właśnie, "ugodzeni tymi słowami niczym strzałą wielką jak belka, jeden po drugim odeszli" (In Io. Ev. tract., 33, 5).

A zatem oskarżyciele, którzy chcieli sprowokować Jezusa, odchodzą jeden po drugim, "poczynając od starszych, aż do ostatnich". Kiedy wszyscy już odeszli, Boski Nauczyciel pozostał sam z kobietą. Zwięźle i trafnie komentuje to św. Augustyn: "relicti sunt duo: misera et misericordia - pozostali tylko we dwoje: nieszczęśnica i miłosierdzie" (tamże). Przyglądnijmy się, drodzy bracia i siostry, tej scenie, w której spotykają się nędza człowieka i Boże miłosierdzie, kobieta oskarżona o popełnienie ciężkiego grzechu i Ten, który będąc bez grzechu, wziął na siebie nasze grzechy, grzechy całego świata. On, który wcześniej pochylony pisał na ziemi, podnosi teraz wzrok i napotyka spojrzenie kobiety. Nie domaga się wyjaśnień. Nie ma ironii w Jego słowach, kiedy pyta: "Kobieto, gdzież [oni] są? Nikt cię nie potępił?" (8, 10). Jego reakcja jest zaskakująca: "I Ja ciebie nie potępiam. - Idź i odtąd już nie grzesz!" (8, 11). Cytowany już św. Augustyn w swym komentarzu pisze: "Pan potępia grzech, nie grzesznika. Jeśliby bowiem tolerował grzech, powiedziałby: 'I Ja ciebie nie potępiam, idź, żyj, jak chcesz... bez względu na to, jak wielkie byłyby twoje grzechy, Ja cię uwolnię od wszelkiej kary i od wszelkiego cierpienia'. Ale On tak nie powiedział" (In Io. Ev. tract., 33, 6). Powiedział: "Idź i odtąd już nie grzesz!"

Drodzy przyjaciele, słowo Boże, którego wysłuchaliśmy, daje nam konkretne wskazówki dla naszego życia. Jezus nie podejmuje teoretycznej dyskusji ze swymi rozmówcami na temat przepisu Prawa Mojżeszowego. Nie chodzi Mu o to, by wygrać spór akademicki co do interpretacji Prawa Mojżeszowego. On chce tylko zbawić duszę i ukazać, że zbawienie znajduje się jedynie w miłości Boga. To dlatego przyszedł na ziemię, dlatego umrze na krzyżu, a Ojciec wskrzesi Go z martwych trzeciego dnia. Jezus przyszedł, aby nam powiedzieć, że chce, abyśmy wszyscy byli w raju, i że piekło, o którym mało mówi się w naszych czasach, istnieje i trwa wiecznie dla tych, którzy zamykają serce na Jego miłość. Również ten epizod pozwala nam zatem zrozumieć, że naszym prawdziwym wrogiem jest przywiązanie do grzechu, które może zniszczyć nasze życie. Jezus żegna grzeszną kobietę, napominając ją: "Idź i odtąd już nie grzesz!" Przebacza jej, aby "odtąd" już nie grzeszyła. W podobnym epizodzie, opowiadającym o skruszonej grzesznicy, którą spotykamy w Ewangelii św. Łukasza (7, 36-50), Jezus nie odrzuca kobiety, która okazała skruchę, i każe jej iść w pokoju. Tu natomiast cudzołożnica po prostu otrzymuje przebaczenie bezwarunkowo. W obu przypadkach - skruszonej grzesznicy i kobiety cudzołożnej - przesłanie jest takie samo. W pierwszym akcent kładzie się na to, że nie można uzyskać przebaczenia bez skruchy, jeśli się go nie pragnie, jeśli nie otwiera się serca na przebaczenie. Tu natomiast jest ukazane, że jedynie przebaczenie Boga i Jego miłość, przyjęte sercem otwartym i szczerym, dają nam siłę, by oprzeć się złu i "więcej już nie grzeszyć", by pozwolić się dotknąć Bożej miłości, która staje się naszą mocą. Postawa Jezusa staje się tym samym wzorem do naśladowania dla każdej wspólnoty, która powinna starać się, by całe jej życie było oparte na miłości i przebaczeniu.

Drodzy bracia i siostry, bądźmy pewni, że na wielkopostnej drodze, którą teraz idziemy i która wkrótce się zakończy, Bóg nigdy nas nie opuszcza i że Jego miłość jest źródłem radości i pokoju; jest przemożną siłą, która nas kieruje na drogę do świętości, a jeśli potrzeba, również do męczeństwa. Tak było w przypadku synów Felicyty, a potem również ich odważnej matki, patronów waszej parafii. Niech za ich wstawiennictwem Pan pozwala wam coraz głębiej przeżywać spotkanie z Chrystusem i naśladować Go z pokorną wiernością, abyście tak jak Paweł Apostoł mogli szczerze głosić: "Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa" (Flp 3, 8). Niech przykład i wstawiennictwo tych świętych nieustannie zachęcają was do postępowania drogą Ewangelii bez wahania i bez kompromisów. Niech tę wielkoduszną wierność wyjedna wam Najświętsza Maryja Panna, którą jutro będziemy kontemplować w tajemnicy zwiastowania i której zawierzam was wszystkich i całą społeczność tej dzielnicy Fidene. Amen.

Homilia wygłoszona w parafii
św. Felicyty i jej Synów Męczenników
w Rzymie

Po co parafie w Kościele? Jaka powinna być ich rola i kształt?

Dariusz Kowalczyk SI

II Polski Synod Plenarny (1991-1999) stwierdza: "Należy usilnie starać się o kształtowanie modelu parafii jako wspólnoty wspólnot". A następnie formułuje kilka pytań proponując swoisty, synodalny rachunek sumienia: "Czy - jako duszpasterze - dajemy czytelne sygnały wiernym, że liczymy na współpracę w dziele ewangelizacji, że są potrzebni i mogą coś sensownego zrobić? Czy - jako świeccy katolicy - jesteśmy świadomi swego zaszczytnego miejsca w Kościele, występujemy sami z inicjatywami ewangelizacyjnymi i odpowiadamy na zaproszenie swoich duszpasterzy" (Potrzeba i zadania nowej ewangelizacji..., nr 43). Wezwania Polskiego Synodu są powtórzeniem i aktualizacją nauki Soboru Watykańskiego II na temat parafii: "należy do rozkwitu doprowadzić poczucie wspólnoty parafialnej" - czytamy w Konstytucji o liturgii świętej (nr 42).

Czterdzieści lat po Soborze czujemy się wciąż u początku drogi w realizacji tego zadania. Niekiedy wątpimy, czy ono w ogóle da się zrealizować. Rozczarowani, oskarżamy się nawzajem o nieumiejętność budowania wspólnoty. Albo popadamy w "pobożny" aktywizm sądząc, że kolejne akcje, spotkania, plany i dyskusje przybliżą nas do ideału. Niewątpliwie nie można siedzieć z założonymi rękami, ale - z drugiej strony - warto przypomnieć sobie to, co napisał Jan Paweł II w "Novo millennio ineunte": "Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: Ja jestem z wami! Nie trzeba zatem wyszukiwać "nowego programu". Program już istnieje: ten sam co zawsze, zawarty w Ewangelii..." (nr 29). A zatem jeśli parafia jako wspólnota jest możliwa, to nie dzięki socjotechnicznym zabiegom, ale tylko na mocy wspólnej wiary w Tego, który nas gromadzi i czyni z nas swój Kościół.

Kolejny problem polega na tym, że nasze rozumienie chrześcijaństwa jest wciąż zbyt zindywidualizowane. Widać to szczególnie w rozumieniu grzechu i łaski. Od czasów Augustyna łaska Boża była opisywana przede wszystkim jako rzeczywistość wewnętrzna, która oczyszcza człowieka i uzdalnia go do zbawiennej relacji z Bogiem. W ten sposób nastąpiła zbytnia interioryzacja teologii łaski, a w konsekwencji indywidualizacja rozumienia rzeczywistości grzechu. Grzech jawił się przede wszystkim jako swego rodzaju wewnętrzny brud (najczęściej związany z seksualnością), który uniemożliwia człowiekowi zbliżenie się do Boga. Spowiedź natomiast była i wciąż jest postrzegana jako moment oczyszczenia, przywracającego grzesznikowi dobre samopoczucie w obliczu srogiego Boga. Skupieni na wewnętrznej (prywatnej) czystości w obliczu Boga zapominamy o tym, że łaska sakramentalna jest Boską, osobową rzeczywistością, która najpełniej realizuje się w tym, co "pomiędzy ludźmi", czyli we wspólnocie. Parafia nie jest miejscem, w którym każdy załatwia swoje sprawy z Bogiem, ale winna być przestrzenią budowania wzajemnych, twórczych relacji.

Trudno jednak budować wspólnotę w wielotysięcznej, miejskiej parafii, gdzie ludzie żyją w dużej anonimowości. Stąd soborowa idea parafii jako wspólnoty wspólnot. Chodzi o to, aby tworzyć różnego rodzaju środowiska, w których ludzie mogą znać się osobiście, współpracować ze sobą, podejmować określone zadania dla dobra całej parafii. Działalność tych wspólnot jest wspomagana przez duszpasterzy i koordynowana przez proboszcza, który "otwiera drzwi", a czasem - jeśli trzeba - "zamyka". W ten sposób powinna się tworzyć siatka duszpasterstw specjalistycznych, zrzeszeń, ruchów i grup parafialnych, czyli wspólnota wspólnot, w której znakiem jedności jest proboszcz (tak jak w diecezji znakiem jedności jest biskup ordynariusz). Ktoś powie: To tylko piękna teoria... Być może, ale równie dobrze można by powiedzieć, że słowo o miłości nieprzyjaciół to też tylko górnolotne idee. Z faktu, że rzeczywistość zazwyczaj nie przystaje do ideału, nie wynika jednak, że o ideałach nie warto mówić. Wręcz przeciwnie! A zatem patrząc na ideał winniśmy nieustannie przełamywać z jednej strony różne postacie klerykalizmu u duszpasterzy, z drugiej zaś bierność i mentalność "klienta" (bliską zasadzie: płacę i wymagam) u parafian.

Parafie mają strukturę terytorialną, to znaczy, że o przynależności do danej parafii decyduje miejsce zamieszkania. Jednak w dużych miastach wielu ludzi wybiera sobie kościół, do którego uczęszcza. Często kryterium takiego wyboru jest osoba księdza, jego styl sprawowania liturgii, jakość kazań, a zatem można w pewnym sensie mówić o "parafiach personalnych". Ponadto coraz więcej jest osób, które są związane z jakąś małą wspólnotą (np. neokatechumenat lub odnowa charyzmatyczna) działającą przy innym niż parafialny kościele. Struktura terytorialna jest też modyfikowana przez fakt, że katechizacja ma miejsce w szkołach, a nie - jak było dawniej - w salkach parafialnych. Pomimo tych zmian podstawowym punktem odniesienia niewątpliwie pozostanie tradycyjna parafia terytorialna. Taki model jest bowiem bardzo praktyczny, a w małych miastach i wsiach, gdzie jest jeden tylko kościół, nie ma po prostu innych możliwości. Myślę jednak, że trzeba być świadomym, iż kryterium terytorialnej przynależności nie jest jedynym, i że w związku z tym parafie mogą konkurować ze sobą w trosce o wiernych. Wydaje się, że jednym z istotnych wyznaczników tej "konkurencji" jest właśnie poczucie wspólnoty.

Mówiąc o parafii trzeba też pamiętać, że jej rolą nie jest tylko opieka duszpasterska i posługa sakramentalna wśród praktykujących katolików. Przecież w wielu wielkomiejskich (i nie tylko) parafiach więcej niż połowa to ludzie niepraktykujący, oddaleni od Kościoła. W dzisiejszych czasach coraz bardziej naglące jest pytanie o możliwości wprowadzania w życie tego, co Jan Paweł II nazywa nową ewangelizacją. Czy rzeczywiście księża mogą jedynie co roku "odhaczać" tych, którzy od lat nie przyjmują ich po kolędzie? Wydaje się, że nowa ewangelizacja nie jest możliwa bez udziału wiernych świeckich, którzy stanowiliby swoisty pomost pomiędzy oddalonymi od Kościoła lub tzw. poszukującymi a parafią. Aby jednak świeccy mogli wykonywać to zadanie, sami muszą mieć oparcie w małych wspólnotach, gdzie systematycznie pogłębialiby swoją wiarę i uczyli się konkretnych sposobów zaangażowania. W tej dopiero perspektywie widać też pełny sens idei parafii jako wspólnoty wspólnot. Duszpasterstwo sakramentalne może być (co nie znaczy, że powinno) masowe i anonimowe, ale ewangelizacja jest dzisiaj niemożliwa bez małych, żywotnych wspólnot, członkowie których umieliby docierać na różne sposoby do niewierzących. Księża mają w tej kwestii dość ograniczone możliwości. By skutecznie ewangelizować, duchowni muszą współpracować ze świeckimi mającymi z kolei oparcie w jakichś rodzajach stałej, wspólnotowej formacji.

Rozważając zadania, jakie stoją przed współczesną parafią, trzeba pamiętać, iż mówimy o rzeczywistości, która - choć zakorzeniona w tym świecie - należy do porządku łaski Bożej. A zatem - jak to już na początku zauważyliśmy - nie programy, ale Osoba Chrystusa jest kluczem do "sukcesu". Ponadto formułując różne postulaty nie wskazujmy palcem innych, ale pytajmy się przede wszystkim samych siebie: Co zrobiłem dla mojej parafii, co robię i co mogę zrobić?

Portal internetowy "Opoka"

Wspólnota wspólnot

Ks.dr Andrzej Potocki OP

Warto zabiegać, by parafia tworzona jako wspólnota wspólnot mogła się stać miejscem spotkania, doświadczenia wiary, wzajemnej modlitwy. Środowiskiem, w którym ludzie będą się znali, troszczyli się o siebie wzajemnie i uczyli współpracy.

Już się wydawało, że parafia może się stać przeżytkiem. Uległy bowiem osłabieniu tradycyjnie z nią związane społeczności lokalne, a zatem trwałe zbiorowości ludzkie, w których zaspokaja się podstawowe potrzeby w oparciu o wspólny teren zamieszkania, przeważają styczności "twarzą w twarz", i w których wyraźna jest wspólna tradycja. Rozumiemy, że społeczność lokalna realizuje się w ramach wsi i miasta.

Społeczność lokalna - podstawa parafii

Tradycyjnym wyróżnikiem wioskowej społeczności lokalnej było gospodarstwo chłopskie. Od dwóch, trzech pokoleń wieś staje się coraz mniej atrakcyjna. Jest tu ciężka praca, ale i niepewność rezultatu; do niedawna także była niepewność co do trwałości gospodarki rodzinnej. (..)

Migracje rozbiły życie społeczne wsi(...)

Z kolei w mieście poniekąd programowo zamazywano granice społeczności lokalnych bądź nie pozwalano im się ukształtować. Społeczną bowiem treścią miasta jest daleko idąca instytucjonalizacja zaspokajania potrzeb, urzeczowienie stosunków społecznych, anonimowość. (...)

Postęp technologiczny umożliwiał sprawniejsze zaspokajanie potrzeb. Tworzył także nowy typ relacji międzyludzkich, z przerostem stosunków rzeczowych nad osobowymi w procesie technologicznym. Mogło to niebezpiecznie przenosić się na inne typy powiązań między ludźmi, zwłaszcza na relacje rodzinne i sąsiedzkie. I faktycznie się przenosiło. Relacje były nawiązywane bardziej dla załatwienia czegoś niż dla bycia razem. Sąsiedztwo, zwłaszcza w wielkim mieście, stawało się coraz bardziej anonimowe i przestawało być regulatorem zachowań. Opinia sąsiedzka okazywała się coraz mniej ważna. Co więcej, wielu uciekało ze wsi do miasta właśnie po to, aby uwolnić się od dotkliwej kontroli ze strony sąsiadów.

Parafia realizacją Kościoła

W myśleniu o duszpasterstwie już od dawna i - jak się okazało - na trwałe zadomowiła się "zasada parafialna" (pfarrprinzip - mawiają lansujący ją pastoraliści niemieccy). Wierność tej zasadzie każe widzieć w parafii podstawowy podmiot pracy duszpasterskiej. Oznacza to w praktyce, że nikt nie może pozostać poza obszarem troski Kościoła. (...)

Kontekst społeczny nie jest dla parafii, co oczywiste, kontekstem jedynym. Równie ważny jest jej kontekst teologiczny. Zostawmy na boku dyskusję o rozumieniu Kościoła partykularnego i Kościoła lokalnego. To drugie określenie odnosi się najczęściej do diecezji, ale przecież i dla parafii znamienne są trzy elementy tworzące Kościół lokalny: Eucharystia, biskup lub jego reprezentant oraz lud Boży związany z tymi wcześniejszymi elementami i cechujący się pewną stałością. Parafia nie jest częścią Kościoła, ale jego realizacją. Nie ma Kościoła powszechnego gdzie indziej niż tylko w Kościołach lokalnych; nie ma Kościołów lokalnych gdzie indziej niż tylko w Kościele powszechnym. Kościołem lokalnym w pełni jest diecezja (bo jest tu biskup); parafia jest nim w sensie hierarchicznego przyporządkowania. Jest ona jakby komórką diecezji (DA, n. 10). Konieczny jest ścisły związek ich obu. To dzięki temu związkowi parafia może być też nazwana Kościołem.(...)

Teologia parafii jest trudna, bo parafia nie jest z ustanowienia Bożego. To instytucja prawa kościelnego. Substancjalnie parafię tworzą - jako jej fundamenty - Chrystus i sakramenty Kościoła wychylone ku wspólnocie ludu Bożego. Jak powie II sobór watykański, w Kościele lokalnym, parafialnym następuje przepowiadanie Słowa, celebracja Eucharystii i jedność w miłości (KK, n. 26). Dzięki przepowiadaniu Słowa otrzymujemy je i przyjmujemy. Celebracja jest naszym uwielbieniem i dziękczynieniem. Wreszcie mamy w parafii miłość ujawniającą się we wzajemnej diakonii - w udzielaniu wzajemnej pomocy. W ten sposób parafia - jak cały Kościół - okazuje się wspólnotą wiary, kultu i miłości. Realizują się tutaj podstawowe funkcje Kościoła.(...)

Funkcje parafii

W parafiach podejmuje się mniej i bardziej złożone zadania. Mówiąc o nich, dotykamy istotnego dla charakterystyki parafii problemu jej funkcji. O funkcjach zasadniczych (przepowiadania, sprawowania kultu i diakonii) była już mowa. Te są niezbywalne. Obok nich jednak, zależnie od miejsca i czasu, a zwłaszcza od inwencji duszpasterzy i wiernych, pojawiają się funkcje uzupełniające, zwane niekiedy ekstensywnymi bądź społecznymi. Wiążą się z samym utrzymaniem parafii jako instytucji, ale również z jej obecnością w konkretnej społeczności lokalnej.

Będzie to, po pierwsze, funkcja administracyjno-gospodarcza, a w jej ramach budowa i utrzymanie (konserwacja) obiektów sakralnych i parafialnych, zarządzanie personelem, może prowadzenie cukierni, sklepu, sprzedaż dewocjonaliów. Dla części parafii będzie to także ich zaangażowanie w polepszenie standardu infrastruktury środowiska lokalnego (np. wodociągu we wsi bądź różnego rodzaju działania proekologiczne).

Po drugie - związana z przywoływanym już zadaniem parafialnej diakonii funkcja opiekuńczo-zabezpieczająca (charytatywna). W jej ramach mieści się prowadzenie różnych instytucji opiekuńczo-pomocowych (jadłodajni, noclegowni) i świadczenie pomocy rzeczowej. Wyniki badań dokumentują, że ta funkcja bywa w mieście bardziej rozwinięta. Rozumiemy to na tle naszych wstępnych refleksji. Mamy oto negatywny związek między intensywnością funkcji opiekuńczo-zabezpieczającej a poziomem lokalności. Bo w wyraźniej istniejącej społeczności lokalnej są silniejsze więzi społeczne i stosownie do nich silniejsza pomoc sąsiedzka. W dużych miastach pomoc stała, zorganizowana, występuje pięć razy częściej niż w parafiach niegminnych (czyli z kościołem parafialnym usytuowanym poza wsią - siedzibą gminy). W mieście mamy rozpad więzi sąsiedzkich; stąd więcej osób potrzebuje pomocy instytucji. Ich część trafia do parafii. Ponadto parafie miejskie są w działaniach pomocowych bardziej wyspecjalizowane. Praktycznie pomoc ze strony parafii najczęściej świadczy młodzież oraz grupa charytatywna.

Trzecia z funkcji uzupełniających to doradczo-interwencyjna. Najczęściej jest to doradztwo w sprawach małżeńsko-rodzinnych, wychowawczych, a w mniejszym zakresie w kwestii alkoholizmu oraz w sytuacjach kłótni sąsiedzkich, zwłaszcza na wsi.

Jako czwartą wymienimy funkcję kulturalno-oświatową: kolportaż prasy i książek, prowadzenie biblioteki parafialnej, organizowanie koncertów, jasełek, wystaw, wydawanie gazety, urządzenie świetlicy dla dzieci, dawanie tam korepetycji itd.

Piątą funkcją - częściej realizowaną w mieście - będzie rekreacyjna. Znajdą się tu obozy wakacyjne dla młodzieży, dla rodzin; rajdy rowerowe, obozy wędrowne, ogniska ministrantów, rozgrywki sportowe.

Wszystkie te funkcje - co oczywiste - przenikają się. Także zmieniają. (...)

Złożoność struktur

W parafii są, co oczywiste, różni ludzie. I ze zróżnicowanym zapałem włączają się w życie parafialne. Są - jak akcentuje jeden z socjologów - bojownicy parafialni, ale również parafianie nominalni i parafianie sympatycy. Ktoś inny mówi o parafianach śpiących, marginalnych, modalnych i nuklearnych. Jeszcze ktoś inny o parafianach nominalnych, sympatykach, użytkownikach i stowarzyszonych.

Społeczne jądro każdej parafii tworzą wierni zaangażowani w grupy, zespoły i ruchy religijne. Są to najpierw grupy i zespoły właściwe dla konkretnej parafii: Duszpasterska Rada Parafialna, Ekonomiczna Rada Parafialna, grupa charytatywna, ministranci, bielanki, schola, także zespoły o duszpasterskim charakterze. Istnieją także grupy będące swego rodzaju agendami ruchów o pozaparafialnym charakterze: ruchu oazowego, Ruchu Rodzin Nazaretańskich, neokatechumenatu, Akcji Katolickiej, Rodziny Radia Maryja itd. Z duszpasterskiej perspektywy wypada je traktować jako najlepszy sposób na przełamanie charakterystycznej zwłaszcza dla warunków miejskich anonimowości życia parafialnego. Katolikowi trudno się identyfikować z dużą parafią, w której nikogo nie zna. Przez więź z małą grupą - zespołem, ruchem - identyfikujemy się z parafią jako całością. Co więcej, jeśli Parafialną Radę Duszpasterską programowo tworzą liderzy grup, zespołów, działających w parafii ruchów religijnych, to szansa na tworzenie naszej więzi z parafią i ożywienie życia wspólnotowego wydatnie rośnie. Rośnie szansa na ożywianie wspólnotowego życia parafii. Droga do pogodzenia duszpasterstwa masowego ze stałą troską o dojrzałą wiarę u katolików aktywnych, dających świadectwo życia i nastawionych apostolsko, prowadzi być może poprzez struktury małych wspólnot w parafiach. Zdarza się, że przez zaangażowanie w różne elitarne wspólnoty i ruchy religijne słabnie więź katolika z Kościołem. Parafia w sposób naturalny i konieczny tę więź buduje. Zakorzenienie organizacji, ruchów, wspólnot w parafii powinno zarazem przemieniać ich charakter z elitarnego na otwarty. Powinno pozwalać im na służenie poprzez swoje charyzmaty całej parafii, a szczególnie tym, którzy dotąd w poczuciu odrzucenia stali daleko.

Modele duszpasterstwa

Mimo kryzysu społeczności lokalnych, stanowiących naturalną podstawę życia parafialnego, nie udało się - jak dotąd - znaleźć lepszej organizacji duszpasterskiej niż parafia. Jej zaletą jest to, że obejmuje ogół wiernych określonego terytorium. To ów lokalny charakter parafii sprawia, że nikt nie może czuć się z niej wyłączony, a zarazem każdy ma do udziału w niej prawo. (...)
Parafia zatem trwa, choć zmienia się charakter jej pracy. Można mówić o różnych modelach organizacji duszpasterstwa parafialnego. Oto w modelu duszpasterstwa kultycznego celem parafii staje się zwłaszcza troska o zachowanie i kultywowanie kościelnej tradycji. Ważny jest tu krąg prawdziwie wiernych katolików, a cała praca parafii realizuje się w obrębie świątyni.(...)
W modelu duszpasterstwa autorytatywnego podkreśla się autorytet proboszcza we wspólnocie. Mamy tu model parafii na kształt piramidy: proboszcz jest na wierzchołku. Na samej górze jest on sam. Jest też model duszpasterstwa zastępczo spełniającego zadania świeckie.(...)
Kolejny model oparty jest na współpracy parafialnej ekipy duszpasterzy z Duszpasterską Radą Parafialną. Jest to szansa na dialog duchownych i świeckich, szansa na przekształcenie parafii we wspólnotę, szansa na koordynację wszystkich rzeczywistości kościelnych z terenu parafii. Na znaczeniu zyskują współodpowiedzialność, służba, świadomość wspólnoty. Wreszcie w modelu duszpasterstwa ewangelizacyjno-promującego akcentuje się ewangelizacyjny, misyjny dynamizm; ważny w środowiskach wymagających dziś reewangelizacji. Często mówi się wówczas - za Janem Pawłem II - o Nowej Ewangelizacji.(...)
Organizowanie życia parafialnego w małych wspólnotach znających się wzajemnie ludzi nie tylko zbuduje strukturę parafialną, ale przede wszystkim da wiernym świeckim pole do rozwijania aktywności odpowiadającej ich osobistym predyspozycjom, ułatwi kontakt z duszpasterzami, a ponadto pomoże kształtować umiejętności społeczne i postawy obywatelskie. Tu kształtować się powinny elity zdolne do przekraczania granic parafii i podejmowania dyskusji w sprawach publicznych. Oto zadania. Nie na jutro. Już na dziś. Jeśli nie na wczoraj.

Portal internetowy "Opoka"

O pasterzu i proboszczu

ks. Kazimierz Wójtowicz

Żył sobie kiedyś pasterz; jak każdy pasterz żył daleko od kościoła. I przyszedł kiedyś do parafii nowy - zapalony do misjonowania - proboszcz, który postanowił nowego delikwenta "ściągnąć" do świątyni Pańskiej. Jak postanowił, tak uczynił.w umówioną niedzielę owczarz zjawił się w kościele i od razu wpadły mu w oko kobiety modlące się na różańcu. Ksiądz wyjaśnił mu, o co chodzi, i że "przyrząd" ten służy do porządkowania modlitw.

Za tydzień pasterz jest znowu na Mszy; tym razem z własnym - wystruganym przez siebie - różańcem. Przebiera paciorki (podpatrzył!) i powtarza: paciorek tu, paciorek tam...

Po Mszy świętej proboszcz jest ciekawy, jak zaaklimatyzował się nowy parafianin. Pyta go, jak mu się podobało?

- Dobrze - odpowiedział pastuch. - Tylko, Jegomości, powiedzcie mi, co to za Dziecko, co siedziało na miseczce w tym czasie, gdzieście ją trzymali wysoko?

- Choroba! - żychnął się kapłan - ty jesteś bliżej Boga niż ja!

Msza Święta 6/2007